środa, 15 listopada 2017

Wciąż zaskakujący potencjał kropek



Książka "Och" to kolejna pozycja autora, który niejednokrotnie udowodnił nam, że książka może służyć nie tylko do czytania... Wspominałam już dosyć dawno temu o "Naciśnij mnie". Choć od tamtego czasu minęły ponad 2 lata, moje dzieci nadal chętnie sięgają po książkę pełną kolorowych kropek, które trzeba naciskać, pocierać, zdmuchiwać itd. Książka "Och" trafiła do Biblioteczki Hani i Zuzi już kilka miesięcy temu. Byłam pewna, że wywoła podobny entuzjazm co poprzednie pozycje Tulleta. Ostatecznie, można powiedzieć, że się nie pomyliłam - dziś dziewczynki z radością szepczą i wykrzykują "Ochy" i "Achy" naciskając mniejsze lub większe kropki. Potrzebowaliśmy jednak trochę czasu, aby oswoić dźwięki zaklęte w postaci kropek.

Konstrukcja książki

Idea książki jest genialna - to pierwsza i najprostsza lekcja, pokazująca, że dźwięki można zapisać w postaci graficznej. Autor przypisuje pierwszym obrazom zasady odczytywania dźwięków: wielkości kropek odpowiada głośności, ich rozmieszczenie to tempo z jakim paluszek powinien przeskakiwać z kropki na kropkę i z jakim wymawiamy tytułowe "Och". Następnie sprawy się nieco komplikują - pojawiają się kolejni bohaterowie - kropki o innych kolorach. Grafika staje się coraz bardziej pomysłowa ale i dla malucha - coraz trudniejsza do zinterpretowania. Dźwięki zaklęte w obrazach przedstawiają różne emocje, a czasem przechodzą w istną kakofonię i szaleństwo. Sądzę, że właśnie dlatego dzieciaki potrzebują czasem trochę czasu, by móc zacząć w pełni cieszyć się tą książką. O ile zasady zabawy z "Naciśnij mnie" są bardzo proste i książka sprawdza się już u maluszków (1,5-2 lata), o tyle przy "Och" można rozwinąć skrzydła w wieku 4-5 lat.


Nie rezygnuj jeśli "Och" nie wywoła od razu westchnienia zachwytu u dziecka

"Och" to rewelacyjna książka, rozwijająca i integrująca kilka zmysłów jednocześnie. Pozwala małym dzieciom intuicyjnie zrozumieć zasady zapisywania dźwięków. Rozwija wyobraźnię i uczy jak można wykorzystać stworzone przez siebie zasady, by dalej budować opowieść. Aby dziecko mogło w pełni skorzystać z bogactwa tej z pozoru prostej książki - trzeba jednak podejść do tematu delikatnie i z cierpliwością. Nie wszystkie dzieci od razu łapią zasady zabawy z "Och", a wcześniejsze doświadczenia z innymi książkami Tulleta mogą nawet troszkę utrudniać sytuację. W poprzednich pozycjach wystarczyło spełniać polecenia ruchowe, a w efekcie - na kolejnych stronach "powstawały" zmiany gwarantujące dużo zabawy. Tutaj, oprócz uruchomienia paluszków, trzeba włączyć modulację głosu i to ona jest sednem zabawy. Moje dzieci oczekiwały początkowo, że jeśli spełnią polecenie, na kolejnej stronie przyniesie to efekt (jak w "Naciśnij mnie"). Stąd początkowe rozczarowanie. Od rodzica zależy jednak, czy książka trafi na najwyższą półkę i będzie obrastać kurzem, czy z czasem stanie się jedną z ulubionych pozycji.

poniedziałek, 13 listopada 2017

Zakażenia enterowirusowe w ciąży

Z cyklu "krótkie pytania i odpowiedzi"


Niniejszy wpis jest de facto odpowiedzią na liczne i wciąż pojawiające się pytani, jakie płyną od kobiet spodziewających się dziecka, które miały kontakt z chorobą dłoni stóp i ust (ChDSU), czyli tzw. "bostonką". Czy kontakt z chorobą jest groźny? Czy przebycie zakażenia w postaci choroby wysypkowej albo herpanginy przez ciężarną zagraża przebiegowi ciąży i dziecku? 
To naturalne, że pojawiają się takie pytania, rozumiem też ogromny stres związany z każdą infekcją w ciąży. Mam nadzieję, że ten wpis uspokoi nieco większość z mam/przyszłych mam :)

Zakażenia enterowirusowe u dzieci są szalenie powszechne, szczególnie w miesiącach wiosenno -letnich, ale i jesienią, a czasem nawet wczesną zimą - póki pogoda dopisuje i temperatura nie spada drastycznie - zdarzają się zachorowania. Duża część zakażeń przebiega bezobjawowo. To oznacza, że niemal każda kobieta w przebiegu ciąży, w którymś momencie może zetknąć się z tymi wirusami, szczególnie jeśli ma kontakt z dziećmi w wieku przedszkolnym. Na szczęście, jako dorośli jesteśmy odporni wobec najczęstszych szczepów krążących w kraju. Zatem samo zakażenie u ciężarnej jest bardzo mało prawdopodobne. Znając zasady profilaktyki dodatkowo redukujemy to ryzyko. Więcej o samym zakażeniu i profilaktyce przeczytasz TUTAJ.


Czy enterowirusy wpływają na przebieg ciąży i rozwój płodu?

Dotychczas nie udowodniono jednoznacznie, aby zakażenia enterowirusowe matki wpływały na przebieg ciąży, ani rozwój płodu. Do niedawna sądzono nawet, że enterowirusy nie przenikają przez łożysko. Obecnie, choć nie jest to tak pewne i pojawiają się doniesienia, że niektóre z wirusów Coxackie, należacych do grupy enterowirusów, mogą wywoływać pewne problemy - brakuje wystarczających danych aby to potwierdzić. 

Może się to Wam wydawać niewystarczające, wiem, że w ciąży czeka się na konkretne informacje - jest ryzyko lub go nie ma. Niestety w medycynie tak to nie działa, często nie ma łatwych rozwiązań ani prostych odpowiedzi. Mogę jednak powiedzieć, że z perspektywy osoby, która zajmuje się diagnostyką zakażeń wrodzonych u dzieci - to naprawdę uspokajające. Istnieje wiele czynników infekcyjnych, o których wiemy na pewno, że wywołują określone zaburzenia - toksoplazma, cytomegalia, różyczka, ospa wietrzna, parwowirus B19 - przykłady można mnożyć. Nasza wiedza w zakresie zakażeń w czasie ciąży wciąż się rozwija - minione dwa lata (tylko 2!) przyniosły niezwykłe odkrycia dotyczące zakażeń wirusem Zika u ciężarnych. Skoro dotychczas, mimo licznych obserwacji i badań nie udało się jednoznacznie stwierdzić, że enterowirusy mogą wywoływać wady u płodu - to dobry znak. Gdyby zakażenie wiązało się z dużym ryzykiem - już byśmy o tym wiedzieli.

Co, jeśli dojdzie do objawowego zakażenia u ciężarnej?

Jeśli kobieta w ciąży ma objawy ChDSU czy herpanginy, nie należy wpadać w panikę. 
Jedynym scenariuszem, który wiemy że może wiązać się z ryzykiem dla dziecka jest zakażenie u matki objawiające się w okresie okołoporodowym (na kilka dni przed porodem, w dniu porodu lub w pierwszych dniach po porodzie). Wówczas, mama może zarazić noworodka. Dzieciątko najczęściej przechodzi infekcję łagodnie, ale z uwagi na początki życia "na zewnątrz" - wiadomo, trzeba bacznie obserwować takiego delikwenta i jeśli tylko słabiej je, męczy się nadmiernie w czasie ssania, ma stan podgorączkowy lub gorączkę, trudności w oddychaniu - skontaktować się z lekarzem. 
W pozostałych sytuacjach - zakażenia na innych etapach ciąży, należy stosować postępowanie objawowe tak jak w każdym innym przypadku (unikając jednak leków przeciwwskazanych w ciąży), nie zamartwiać się na zapas, bo może to zaszkodzić bardziej niż sama infekcja i podlegać rutynowym kontrolom położniczym. 

piątek, 20 października 2017

Dowiedz się jak zapobiegać WZW A. Już wkrótce bardzo Ci się to przyda!

Co to jest WZWA?

Wirusowe zapalenie wątroby typu A to choroba infekcyjna, w przebiegu której dochodzi do ostrego zapalenia wątroby. Potocznie nazywana bywa żółtaczką pokarmową. Choroba może mieć różny przebieg - od łagodnego (nawet bezobjawowego) po ciężką postać kończącą się niewydolnością wątroby, a nawet zgonem. Na szczęście pierwszy scenariusz jest zdecydowanie częstszy, a przebycie zakażenia pozostawia (tak jak szczepienie) trwałą odporność. Niestety, zwykle nie da się przewidzieć dla kogo choroba będzie łagodna, a dla kogo poważna. Co więcej,  nawet w łagodniejszych postaciach - skutki zakażenia takie jak zmęczenie i apatia mogą utrzymywać się nawet kilka miesięcy. Mało kto może sobie dzisiaj pozwolić na chorowanie choćby przez tydzień. Dlatego warto umieć jej zapobiegać!


Dlaczego piszę o WZW A?

W Polsce do niedawna była to choroba nieco zapomniana, o marginalnym znaczeniu. Od lat jedyne przypadki, jakie obserwowaliśmy, to te przywiezione z wakacji w krajach o gorszych standardach higienicznych. W w ubiegłym roku (2016) w naszym kraju zgłoszono zaledwie 35 przypadków WZW A. Do 30.09. tego roku zgłoszono już 1 685 przypadków WZW A. W całej Europie notuje się ogniska zachorowań. Wyjściowo, choroba szerzyła się głównie w środowisku MSM. Obecnie - można już mówić, że ryzyko dotyczy ogółu społeczeństwa. Świadomość zagrożenia i wdrożenie zasad profilaktyki w naszych domach, przedszkolach, pracy - pozwoli ograniczyć liczbę zachorowań.

środa, 11 października 2017

Na co stać NFZ

Ostatnie dni były i niestety nadal są dla nas trudne, wręcz druzgocące. Mówiąc nas - nie mam na myśli jedynie Porozumienia Rezydentów - mamy poparcie i występujemy w imieniu przedstawicieli wszystkich zawodów medycznych. Między innymi dlatego nie możemy zgodzić się na propozycje, które padły ze strony ministra i premier. Tu nie chodzi o nas, ale o system, który jest gigantem na glinianych nogach.
Chylę czoła przed wytrwałością głodujących osób, zdeterminowanych tak bardzo, że postanowiły zagrać najwyższą kartą - własnym zdrowiem. Po dwóch latach działalności Porozumienia Rezydentów, złożeniu propozycji ustawy podpisanej przez 250 tys osób, akcji "adoptuj posła" i nieskończonych próbach nawiązania kontaktu z "wyższymi sferami", dopiero tak drastyczna forma protestu umożliwiła nam spotkanie z ministrem zdrowia i (po 9 dniach głodówki) - premier. O dialogu, nadal raczej nie ma mowy.
Na co dzień gnam, aby nie myśleć o swojej sytuacji zawodowej, o chorym systemie w jakim muszę pracować. Od 02.10.b.r. uderza we mnie wszystko to, przed czym do tej pory uciekałam (jeszcze nie za granicę) - daleka od ideału rzeczywistość. Krzywdzi mnie arogancja rządzących, wobec pracy, w którą wkładam mnóstwo zaangażowania, czasu i emocji oraz paradoksalnie - pieniędzy (poza 5 obowiązkowymi kursami w ramach szkolenia specjalizacyjnego, których jakość pozostawia... poczucie niedosytu, za udział w konferencjach, zjazdach, dodatkowych kursach, podręczniki, dostęp do artykułów medycznych, baz danych medycznych, prenumeraty czasopism medycznych, członkostwo w stowarzyszeniach naukowych - muszę płacić). Nazywają nas służbą, oczekują - postawy niewolnika. 

Nie ma pieniędzy na poprawę warunków opieki medycznej? 

A może wystarczy je rozsądniej zagospodarować?


W ostatnich dniach słyszeliście Państwo ze strony ministra zdrowia i innych ważnych decydentów, że postulaty Porozumienia Rezydentów i Porozumienia Zawodów Medycznych są nierealne. Dlaczego zatem nasze (podatników) pieniądze są wyrzucane w błoto i to właśnie w sektorze ochrony zdrowia?


Jeden z kosztownych absurdów NFZ

Od lat system finansowania procedur medycznych przez NFZ uzależniony jest od czasu, jaki pacjent spędza w szpitalu. Tak to ktoś wymyślił, że za pacjenta z tym samym problemem medycznym, niezależnie od tego ile i jakie badania czy zabiegi wykonamy - NFZ zwraca grosze, jeśli pacjent zostanie w szpitalu 1-2 dni lub bardziej adekwatne sumy, mogące pokryć te koszty - jeśli będą to 4 dni. Innymi słowy, aby można było zrealizować należną diagnostykę lub uzyskać zwrot kosztów leczenia z NFZ - konieczne jest dłuższe hospitalizowanie pacjenta. W praktyce - nawet jeśli mogę zaplanować wszystkie niezbędne badania diagnostyczne tak, aby zamknąć je w 1-2 godziny (!), dzieciaki muszą leżeć na oddziale przez 4 dni (3 noce). Budżet państwa oczywiście stać na opłacanie niepotrzebnych kosztów hospitalizacji - pobyt, sprzątanie, pranie pościeli, zużycie wody, prądu, wyżywienie pacjentów przez ten czas. Stać też na to, aby rodzic (albo w przypadku osoby dorosłej sam pacjent) był w tym czasie na zwolnieniu lekarskim, pobierał z tego tytułu zasiłek, nie pracował, nie przyczyniał się do zwiększenia produkcji/wydajności w miejscu swojego zatrudnienia i nie generował PKB.

To jedynie jeden z idiotyzmów w rzeczywistości, w której to ja, jako lekarz jestem zmuszana do "świecenia oczami" przed pacjentem, że wypis dopiero za 3 dni. Zamiast poprawić sytuację, po wprowadzeniu reformy - niezbędny czas hospitalizacji wydłużył się z 3 do 4 dni. W jaki sposób ma to skrócić kolejki? W jaki sposób lekarze mają obsłużyć większą ilość pacjentów, którzy zgłaszają się do szpitala np. na diagnostykę chorób reumatologicznych, gastroenterologicznych itp., jeśli każdy z nich zajmie łóżko na oddziale o jeden dzień dłużej niż do tej pory? O sytuacji związanej z przeniesieniem nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej do szpitali nie wspomnę. Każdego, kto miał nieszczęście trafić do takiego punktu, proszę o podzielenie się wrażeniami. nie tylko w komentarzach, ale i w mediach, w sieci, na ulicy w czasie pikiety.
Panie Ministrze - chwali się Pan sukcesem swojej reformy. Obawiam się, że albo głowa ministerstwa zdrowia nękana jest przez urojenia, albo otrzymuje Pan jakieś fałszywe raporty. Proszę porozmawiać dla odmiany z pacjentami o tym jak jest naprawdę...


Na co jeszcze stać NFZ?

Minister Radziwiłł wylicza, że koszty pensji rezydentów to 1,2 mld złotych rocznie. Te wielkie liczby mają zabłysnąć przed Państwa oczami mnóstwem zer i pokazać niegodziwość naszych oczekiwań.

Kolejny miliard złotych w budżecie Polski przeznaczone jest na pokrycie kosztów leczenia rodaków za granicą. Być może do Pana Ministra nie dotarła informacja o tym, co znacznie przyczyniło się do redukcji kolejek do okulisty, czy ortopedy. Muszę Pana rozczarować - to nie Pańska reforma, a firmy, które organizują wyjazdy w celu leczenia zaćmy czy wymiany stawu kolanowego do Czech. Jedynie we Wrocławiu, w tym roku koszty takiego leczenia dla NFZ wyniosły ok 26 milionów złotych.

Wychodzi na to, że własny kraj prędzej zapłaci mi jako lekarzowi za świadczenie usług medycznych godziwe pieniądze, jeśli wyemigruję do Czech, niż jeśli zostanę tutaj.
Tymczasem moja rzeczywistość - poniżej (lepsza niż większości kolegów i koleżanek po fachu, bo realizuję specjalizację deficytową). Dodam, że pracuję w zawodzie lekarza od 6 lat.

piątek, 6 października 2017

Dlaczego lekarze głodują

Zazwyczaj piszę o chorobach dotyczących przede wszystkim małych dzieci i o tym jak sobie z nimi radzić. Dziś parę słów o chorobie toczącej nasz system opieki zdrowotnej. Miejmy nadzieję że na to także znajdzie się lekarstwo, choć dla wielu dzielnych młodych ludzi podtrzymujących od 5 dni strajk głodowy - okazało się ono bardzo gorzkie.

Jak wygląda kształcenie lekarzy


Kształcenie lekarzy ma swoje określone etapy:
  1. Najpierw 6 lat trudnych studiów medycznych. Mąż przeklinał moje podręczniki, kiedy musiał dźwigać je podczas przeprowadzki. Przebudował półki regałów, bo dwie pękły pod ciężarem wiedzy... W razie włamania, książki byłyby zdecydowanie najcenniejszym łupem złodziei - ich ceny, przekraczały znacznie cenę mojej biżuterii.
  2. Następnie 13 miesięcy pracy w wymiarze pełnego etatu na różnych oddziałach szpitalnych określonych jako staż podyplomowy. To czas, kiedy ma się jeszcze ograniczone prawo wykonywania zawodu, czyli wykonuje się obowiązki lekarza pod nadzorem starszych kolegów i koleżanek po fachu. Pensja lekarza stażysty w czasie wspomnianych 13 miesięcy pracy jest z góry określona i wynosi 1465 zł na rękę. 
  3. Po odbyciu 13-miesięcznego stażu oraz zdaniu kolejnego, piekielnie trudnego lekarskiego egzaminu końcowego otrzymuje się pełne prawo wykonywania zawodu (opatrzone indywidualnym numerem, widniejącym na pieczątce), a co za tym idzie, odpowiedzialność prawną za swoje decyzje.
  4. Kolejne 4-6 lat w zależności od specjalizacji to szkolenie specjalizacyjne (okres realizacji specjalizacji wydłuża się dodatkowo o zwolnienia lekarskie, urlopy macierzyńskie, itd.). Dokładniejszy opis możliwych dróg kształcenia znajdziecie TUTAJ. Szkolenie polega na pracy na pełny etat ze wszystkimi obowiązkami lekarza w określonym miejscu, a ponadto odbyciu obowiązkowych staży, kursów, szkoleń oraz obowiązkowych dyżurów medycznych. Najlepszy, choć nie doskonały tryb, w jakim można realizować specjalizację w Polsce, to rezydentura. Wynagrodzenie przez cały okres realizacji rezydentury jest znowu z góry określone i wynosi 2200 do 2570 zł na rękę w zależności od wybranej dyscypliny. Dyżury powinny być dodatkowo płatne. Stawki różnią się, i np. we Wrocławiu oscylują wokół 15 zł/h. Niektórzy dyrektorzy szpitali w Polsce wykorzystują argument obowiązku dyżurowania do zaliczenia szkolenia specjalizacyjnego i rezydenci zmuszeni są do pracy 24h/dobę kilka razy w miesiącu, bez dodatkowego wynagrodzenia). W pracy lekarza, mimo że niejednokrotnie musimy zostać dłużej niż 7 h 35 min, bo np. trwa akcja reanimacyjna, albo przedłuża się zabieg operacyjny - nie ma mowy o opłacaniu nadgodzin. Teoretycznie, Twoje obowiązki powinien przejąć lekarz dyżurny, choć oczywistym jest, że nie wejdzie nagle na salę operacyjną czy izbę przyjęć i nie przejmie zabiegu albo rozmowy z pacjentem w pół zdania.  

Lekarze rezydenci są to dojrzali ludzie średnio w wieku 26-37 lat , w białych kitlach (na pediatrii często kolorowych) i ze stetoskopem na szyi. Przyjmują pacjentów w izbach przyjęć, poradniach podstawowej opieki zdrowotnej, są lekarzami prowadzącymi na oddziałach szpitalnych, operują, dyżurują - podejmując samodzielne, odpowiedzialne decyzje medyczne.

Niezależnie od tego jak ciężko pracujemy (w którym mieście żyjemy), w ramach swojego pełnego etatu - przez 4-6 lat mamy określony z góry budżet 2200 - 2570 zł miesięcznie. Ocenę tej stawki pozostawiam Wam. Zanim to zrobicie, sprawdźcie ile wynoszą Wasze miesięczne koszty utrzymania. Wbrew temu, co czasem myślą moi mali pacjenci - lekarz to nie jest osoba, która mieszka w szpitalu ;)

Część osób, która zapragnęła lepszych warunków życia, wychowywania dzieci (a przynajmniej spędzania z nimi trochę czasu) oraz lepszych warunków kształcenia - wyemigrowała.
Niemal wszyscy lekarze w trakcie specjalizacji, którzy zostali w kraju, aby móc się utrzymać - pracują co najmniej na 2 etatach. Pierwszy służy własnemu rozwojowi - inaczej się nie da. Drugi - zarobkowi. 300 h pracy w miesiącu to nierzadki scenariusz.
Jest jeszcze trzeci, coraz częstszy wariant - zmiana zawodu.
Przebranżowienie wiąże się z dużo krótszą, łatwiejszą i zdecydowanie bardziej lukratywną perspektywą, niż trwanie przy pierwotnych aspiracjach. Nawet największy żar może obrócić się w popiół pod wpływem długotrwałej frustracji...

Co to oznacza dla pacjentów - podwójną stratę - potencjału młodych, zdolnych ludzi, którzy też woleliby leczyć swoich rodaków i pozostawanie pod opieką przemęczonych lekarzy, którzy gnają z pracy do pracy,

Czas na zmiany

Trwa protest Porozumienia Rezydentów i Porozumienia Zawodów Medycznych.
Każdy, kto choć raz był w roli pacjenta wie, że nie jest łatwo przetrwać w obecnym systemie świadczeń zdrowotnych. Konieczność hospitalizacji przez 3 dni, aby szpital mógł uzyskać od NFZ pieniądze za zrealizowane i opłacone badania oraz procedury medyczne to tylko jeden z wielu absurdów (swoją droga po "cudownej" reformie - czas ten uległ dalszemu wydłużeniu). Zarówno pacjenci jak i lekarze oraz przedstawiciele innych zawodów medycznych mają dosyć takich warunków, natomiast odpowiedzialni za to - rządzący, niezależnie od ugrupowania politycznego, od lat spychają konflikt na poziom lekarz-pacjent. Nieustannie burzą zaufanie społeczne wobec lekarzy. Politycy, kształtujący ten chory system, mają "rączki czyste". To lekarz spotyka się z frustracją ze strony pacjentów, bo ma 10 min na przyjęcie pacjenta i wypisanie 10 druków dokumentacji - to na nim skupiają się wyrzuty, że nawet nie było czasu powiedzieć wszystkiego jak należy. To jego odprowadzają gniewne spojrzenia kiedy po wielu godzinach nieustannej pracy wymyka się przed nadal pełną poczekalnią, bo wreszcie musi skorzystać z toalety.

02.października rozpoczęliśmy protest, oddajemy krew, w Warszawie trwa głodówka. Głównymi postulatami wcale nie jest podniesienie pensji, a zwiększenie nakładów finansowych na sektor ochrony zdrowia. Pełną treść postulatów znajdziecie m.in. TUTAJ.
Politycy i media cały czas wyłuszczają jednak jedynie punkty dotyczące wynagrodzeń lekarzy. Dlatego i ja skupiłam się na nich w niniejszym poście. Oceńcie sami - nawet gdyby faktycznie chodziło jedynie o nasze pensje, czy te postulaty są bezzasadne? Sam minister Radziwiłł, zanim zmienił punkt siedzenia, przepraszam - widzenia, wskazywał konieczność podniesienia pensji lekarzy. Teraz rządzący chcą nas pokazać jako pazernych. Wracają stare hasła: "pokaż lekarzu co masz w garażu".
Kiedy słyszę, że powinnam się cieszyć, że mogę dorobić, gotuje się we mnie krew. Czy to naprawdę pazerność - chcieć po 8 h ciężkiej pracy, móc odebrać swoje dzieci z przedszkola, spędzić z nimi czas, mieć wolne weekendy?
W garażach rezydentów zwykle stoją niezbyt okazałe samochody, ale nawet jeśli byłaby to najlepszej klasy fura, to będzie to środek służący do przemieszczania się z jednego miejsca pracy do drugiego.

Może właśnie dlatego minister nie godzi się na nasze postulaty. Gdyby lekarze nie byli zmuszeni do pracy w kilku miejscach na raz - kto przyjmowałby pacjentów w poradniach, izbach przyjęć, kto by dyżurował?
Bez konieczności dorabiania - ujawni się prawdziwy niedobór kadrowy lekarzy i przedstawicieli innych zawodów medycznych w Polsce. 

A gdyby tak, zamiast doprowadzać tych, którzy zostali do wycieńczenia, a młodych do decyzji o wyjeździe za granicę - zainwestować i stworzyć lepsze warunki pracy i kształcenia?
Niestety, przedstawiciele rządu nadal traktują rezydentów jak "gówniarzy, którym poprzewracało się w głowach". Chęć dialogu nie jest traktowana poważnie, na spotkania strona rządowa nie przygotowuje żadnych merytorycznych argumentów ani propozycji ze swojej strony. Głodówka trwa.

Drodzy Państwo, 

Wybaczcie, jeśli w tym poście przebrzmiewa zbyt wiele goryczy. Zawód lekarza to piękny zawód, przynoszący ogrom satysfakcji. Niestety po latach ciężkiej pracy, satysfakcja to trochę za mało. Chcemy móc być dumni z tego kim jesteśmy i pracować efektywnie, a nie na skraju wyczerpania.
Jeśli zależy Wam na poprawie jakości usług medycznych w Polsce, wesprzyjcie protest Porozumienia Rezydentów i Porozumienia Zawodów Medycznych. Zapoznajcie się z naszymi postulatami, przekażcie je dalej - swoim znajomym. Jeśli decydenci dostrzegą, że mówimy nie tylko w swoim ale i Waszym imieniu - może pierwszy raz od wielu lat uda się wprowadzić pozytywne zmiany!
Już jutro (07.10.b.r.), w Warszawie  o godzinie 15:00 rozpocznie się pikieta. Dołączcie!

wtorek, 3 października 2017

Czy witamina A leczy odrę?

Z cyklu "krótkie pytania i odpowiedzi"

Czy wiecie, że odra mogłaby być teoretycznie wyeliminowana, tak jak ospa prawdziwa? Tak, tak, moi drodzy, może to być dla Was zaskoczeniem, ale zakaźnicy i prawdziwi specjaliści od szczepień ochronnych także przyjmują jako punkt końcowy doprowadzenie do sytuacji, w której nie trzeba będzie już szczepić przeciw większości chorób zakaźnych (bo najzwyczajniej znikną za sprawą skutecznie przeprowadzonych kampanii eradykacyjnych). Dokładnie tak, jak stało się to z ospę prawdziwą. Niestety, dopóki upowszechnia się krótkowzroczność wojujących przeciwko najlepszej dostępnej metodzie profilaktyki (czyli szczepieniom) - oddalamy się od tego celu.
Odra zbiera nowe żniwo w Europie Południowej, a i w naszym kraju coraz więcej niepotrzebnych zachorowań. Niedawno natknęłam się na komentarze pod wyznaniem mamy, która biła się w pierś, że nie zaszczepiła swojego dziecka. Maluch trafił z powodu odry do szpitala. Poza niepotrzebnym cierpieniem dziecka (a wierzcie mi, odra to ciężka choroba, niestety widziałam już niejeden przypadek), przez kolejne lata z tyłu głowy rodziców pozostanie pytanie - czy rozwiną się późne powikłania (podostre stwardniające zapalenie mózgu)? Ku pocieszeniu skruszonych, od razu odezwali się zwolennicy medycyny alternatywnej przekonując, że istnieje lek na odrę w postaci witaminy A. 

Witamina A nie wyleczyła jeszcze nikogo z odry. Mimo ogromnych postępów medycyny, nie dysponujemy lekiem przeciwko wirusom odry.


Skąd wzięło się przekonanie o cudownym działaniu witaminy A? W krajach rozwijających się, gdzie ogromnym problemem jest niedożywienie dzieci, zaobserwowano, że niedobór witaminy A pogarsza przebieg odry. Dzieci z niedoborem witaminy A częściej mają powikłania okulistyczne (sam niedobór witaminy A może takowe powodować) i częściej umierają w przebiegu zakażenia. Dlatego zaleca się aby w tych krajach podawać dzieciom chorym na odrę witaminę A w dużej dawce. Nie wyleczy ich to z zakażenia ale istnieje szansa, że wyrówna szanse na przeżycie.
W krajach rozwiniętych nie ma badań dotyczących skuteczności stosowania dużych dawek witaminy A w odrze. Warto wspomnieć, że przedawkowanie witaminy także jest niebezpieczne dla zdrowia. Dlatego korzyści z takiego postępowania są wątpliwe. W Polsce, tak jak w innych krajach rozwiniętych, decyzję o podaniu witaminy A w dużej dawce rozpatruje się indywidualnie, w zależności od sytuacji zdrowotnej dziecka sprzed zachorowania na odrę, przebiegu choroby i objawów towarzyszących. 

Szczerze powiedziawszy, zaczynając pracę na oddziale zakaźnym sądziłam, że nie będzie mi już dane widzieć pacjentów z odrą, a przynajmniej, że jeśli takowy przypadek się zdarzy, to raczej jako kazus. Pomyliłam się i cieszę się, że moje dzieci są zaszczepione. Za nic nie chciałabym być w skórze wspomnianych rodziców wylewających łzy żalu na grupach FB. Niestety wiem, że żadne witaminy nie miałyby istotnego znaczenia gdyby moje córeczki zachorowały. 
  
Więcej o odrze przeczytasz TUTAJ

Bibliografia:

wtorek, 19 września 2017

Co warto wiedzieć o szczepieniu przeciwko HPV

Kto i kiedy powinien zostać zaszczepiony przeciwko HPV?

Przede wszystkim wszystkie dziewczęta, ale i chłopcy po ukończonym 9. roku życia, którzy nie mają ku temu przeciwwskazań medycznych. Zakażeniu wirusem HPV mogą ulec osoby każdej płci i orientacji seksualnej. Wirus szerzy się drogą bliskich kontaktów cielesnych (niekoniecznie stosunków płciowych). Optymalne jest zabezpieczenie młodzieży przed podjęciem pierwszych zachowań seksualnych. Wykazano, że szczepienie jest najbardziej skuteczne u osób poniżej 14. roku życia.

Dlaczego warto szczepić przeciwko HPV?

Jako rodzice chcemy zapewnić naszym dzieciom jak najlepszą, bezpieczną przyszłość. Zakażenia

wtorek, 29 sierpnia 2017

4 najczęstsze pułapki związane z pasożytami

Obcy atakuje!

www.doktor-mama.plChoroby pasożytnicze przyprawiają większość rodziców o gęsią skórkę. Przywołują okropne skojarzenia, brzydzą i przerażają. Trudno bowiem wyobrazić sobie, że coś, co widać gołym okiem, rusza się, ba! nawet rozmnaża - może robić to wszystko wewnątrz organizmu człowieka. Spośród wielu czynników infekcyjnych: wirusy, bakterie, grzyby, pasożyty, te ostatnie wywołują zdecydowanie najwięcej emocji. Na szczęście, dzięki obecnym standardom higienicznym, w krajach rozwiniętych (w tym w Polsce), choroby pasożytnicze stały się niemal marginalnym problemem zdrowotnym. Pewnie wiele osób obruszy się w pierwszym odruchu na moje stwierdzenie. Przez ostatnie miesiące zbierałam odpowiedzi na pytania ankiety internetowej dotyczącej Waszych doświadczeń z pasożytami. Okazuje się, że bardzo dużo dzieci miało rozpoznaną chorobę pasożytniczą i/lub było leczonych przeciwpasożytniczo. Jak mogę zatem pisać o marginalnym problemie?

wtorek, 22 sierpnia 2017

Pasożytniczy apel

Drodzy czytelnicy!

Cały czas gorąco zachęcam tych, którzy nie brali jeszcze udziału w ankiecie pasożytniczej do wypełnienia formularza internetowego!

Ankieta jest anonimowa, skierowana zarówno do osób, których dzieci chorowały kiedykolweik na choroby pasożytnicze jak i tych, którzy nigdy nie mieli takiego problemu - słowem - do wszystkich rodziców dzieci do 18. roku życia!

Zgromadzony materiał jest dla mnie niezwykle cenny! Przeprowadziłam już badania dotyczące tego, jakie informacje na temat chorób pasożytniczych rodzice mogą znaleźć w internecie. Wyniki są jeszcze gorsze niż się spodziewałam (badanie prezentowane było na Europejskim Zjeździe Chorób Zakaźnych Dziecięcych ESPID 2017). Niestety jesteśmy narażeni na masę nieprawdziwych informacji dotyczących zakaźności, objawów chorób pasożytniczych, metod diagnostyki, leczenia a nawet metod profilaktyki. Za pomocą ankiety chciałabym teraz sprawdzić jakie są Wasze doświadczenia - czy Wasze dzieci miały kiedykolwiek rozpoznaną chrobę pasożytniczą (szczególnie inną niż nadal powszechne owsiki), jakie badania miały wykonywane w tym celu, jakie objawy prezentowały, jakie postępowanie zostało podjęte, czy stosujecie regularne odrobaczanie dzieci?

Odnoszę wrażenie, że od dekad tkwimy w stałym punkcie jeśli chodzi o podejście do tego tematu w społeczeństwie jak i wśród wielu lekarzy, a przecież sytuacja epidemiologiczna kraju diametralnie się zmieniła. Będę Wam ogromnie wdzięczna, jeśli poświęcicie 10 minut na wypełnienie ankiety.

Poza treściami skierowanymi do czytelników tu na blogu i w czasopismach dla rodziców dzieci, regularnie publikuję artykuły majace na celu prezentację aktualnej wiedzy medycznej w prasie medycznej. Jeśli w badaniu weźmie udział odpowiednio duża liczba osób, wyniki ankiety pomogą rzucić światło na potrzebę aktualizacji zaleceń i kształcenia lekarzy w dziedzinie parazytologii.
Mam nadzieję, że praca pomoże zmienić podejście do diagnostyki i leczenia chorób pasożytniczych u dzieci na bardziej nowoczesne i aktualne, możecie mi w tym pomóc :)

Niedługo opublikuję tutaj cykl artykułów prezentujących aktualne informacje na temat chorób pasożytniczych. Posty są już przygotowane, nie chcę jednak aby sugerowały odpowiedzi i wpłynęły na wyniki ankiety. Umówmy się, że w ciągu najbliższego tygodnia ankietę uzupełni jeszcze 1000 osób a ja opublikuję teksty, co Wy na to? Do startu gotowi...
Ślijcie znajomym, dzielcie się na FB i gdzie tylko się da! :D

https://goo.gl/forms/24POXVDA60Bl7QV92

poniedziałek, 17 lipca 2017

Dlaczego niemowlęta śpią z rękami do góry i kiedy z tego wyrastają?

Z cyklu "krótkie pytania i odpowiedzi"

(Nie mam jeszcze takiego cyklu? To trzeba koniecznie go rozpocząć! ;))

 Źródło zdjęcia


Nasze babcie mawiały, że jeśli dziecko śpi z rękami uniesionymi ponad głowę, to znaczy, że jest zdrowe. Jest w tym sporo prawdy - taka "zgięciowa" pozycja w pierwszym półroczu świadczy bowiem o prawidłowym napięciu mięśniowym. Należy pamiętać, że po urodzeniu dziecko znajduje się w zupełnie nowych warunkach, niż w brzuchu mamy. Dotychczas, przeważającą część swojego życia spędziło w pozycji embrionalnej, zawieszone w płynie owodniowym. Po urodzeniu, zdrowy noworodek wyposażony jest w liczne odruchy, które pozwalają mu zaadoptować się do warunków panujących "na zewnątrz". Oprócz nowych sposobów pozyskiwania pokarmu, musi przyzwyczaić się do... grawitacji, której wcześniej nie odczywał z taką siłą. Można  powiedzieć, że ułożenie ciała noworodka i niemowlaka jest odruchowe. W pierwszym półroczu napięcie mięśni zginających kończyny przeważa nad napięciem mięśni prostujących, dlatego zarówno rączki jak i nóżki dziecka leżącego na pleckach z buzią zwróconą ku górze, są zgięte w stawach, a ręce uniesione nieco ponad głowę. W drugim półroczu, przewaga mięśni zginających stopniowo się zmniejsza - układ ruchu ewoluuje, aby możliwe  było podjęcie coraz bardziej świadomej aktywności ruchowej. Stopniowo zanikają odruchy, które nie są już potrzebne niemowlakowi, a pozycja w czasie spoczynku staje się coraz bardziej neutralna. Chociaż sama pozycja spania z uniesionymi rękami niekiedy utrzymuje się jeszcze w pierwszych latach życia. 

Zadanie na dziś: znajdź ulubione zdjęcie swojego dziecka śpiącego w tej pozycji, opraw je w ramkę i zerkaj za każdym razem, kiedy pociecha zaczyna działać na ciebie jak espresso. To taka mała terapia uspokajająca... 
PS. Może się zdarzyć, że zdjęciami trzeba obwiesić cały dom...

piątek, 2 czerwca 2017

Słoneczko ty opamiętaj się...

"Słoneczko ty opamiętaj się
owszem czaruj, świeć,
tylko o tym wiec, ja ostrzegam cię
chyba, że chcesz spalić mnie"
Zbigniew Wodecki, Opowiadaj mi tak
Ten cytat z genialnej piosenki Zbigniewa Wodeckiego chciałabym uczynić mottem na letni czas. Panie Zbigniewie, czy domyśliłby się Pan, iż Pańska twórczość może posłużyć propagowaniu zasad dbania o zdrowie? Proszę mi wybaczyć, tam z Góry, że przywłaszczam słowa śpiewane w zupełnie innym celu, na własny użytek. Dziękuję za tę i wiele innych wspaniałych piosenek!


źródło zdj.: nasa.gov

Opalenizna nie zawsze w cenie

Opalenizna kojarzy się z letnią energią, witalnością i urodą, choć nie zawsze była symbolem dobrobytu. Wbrew przeciwnie, przez wieki, to właśnie skóra nietknięta słonecznymi promieniami świadczyła o przynależności do wyższych klas. Prosty przykład - "Martin Eden" Jacka Londona - on marynarz, który postanawia zostać pisarzem, ona - panienka z wyższych sfer. On opalony, ona blada - ta różnica była prostym ale jednocześnie bardzo silnym zabiegiem literackim, podkreślającym "niestosowność" jego miłości do niej. Prawdziwa dama, aż do początku XX wieku nie wychylała się spod parasolki. Miała być delikatna, blada i sprawiać wrażenie, jakby w każdej chwili mogła omdleć, dając szansę na zaoferowanie wsparcia jakimś męskim ramionom. Dziś wydaje nam się to niedorzeczne, a kobiety w pczuciu wolności i niezależności mogą odsłaniać i opalać co i gdzie chcą. Gdy tylko stopnieją śniegi, w telewizji, prasie i na bilbordach pojawiają się opalone ciała zachęcające nas do odnowy biologicznej, odświeżenia garderoby i wakacyjnych wyjazdów. Ciekawe, czy za kilkadziesiąt lat, następne pokolenia kobiet nie będą przyglądać się ze zdumieniem tej naszej modzie na brąz? Pozbawione wewnętrznego przymusu oporu wobec dawnych stereotypów, spojrzą na opalanie z wiedzą, którą od lat posiadamy, ale jakoś do nas nie trafia - nadmierna ekspozycja na słońce jest niebezpieczna dla zdrowia.

poniedziałek, 29 maja 2017

Miastonauci - spotkanie sztuki, fantazji i polskiej architektury

Delikatne, trochę nieprzewidywalne i niepowtarzalne - akwarele, to technika, która najlepiej moim zdaniem służy próbom uchwycenia marzeń sennych. Rozpływające się, przenikające wzajemnie barwy pozwalają tworzyć efemeryczne światy, a kolejne warstwy pigmentu nadają im intensywność - od zwiewnych, niczym tiulowa tkanina po intensywne - jak kolory rajskich ptaków. Uwielbiam akwarele, chętnie z nimi eksperymentujemy z Hanią i Zuzią. Czasem powstają z tego ich pierwsze dzieła :)



Niedawno w nasze ręce wpadła przepiękna książka - nie wiem kto cieszył się nią bardziej, ja, czy moje córki. Piórko Architekta z wielką precyzją nakreśliło wyraźne granice znanego nam świata i to bardzo bliskiego, gdyż bazującego na elementach zabudowy Warszawy, Krakowa, Poznania czy Wrocławia. Ale zaraz, czy na pewno poznajemy te miejsca? Z dziwacznymi mostami, lewitujące na połaciach geometrycznej trawy, wsparte na długich kolumnach? Akwarele, które wypełniły ten niesamowity świat sprawiają, że oglądając kolejne strony książki, czujemy się trochę jak we śnie. Miastonauci przywodzą na myśl urbanistyczną wersję Krainy Czarów Alicji. Nawiązują do surrealizmu, który jako dorośli kojarzymy głównie z dziełami tak znanych twórców jak Salvador Dali. Zapominamy, że dzieci posługują się nim świetnie w swoich zabawach i wyobrażeniach. Surrealizm, to właśnie styl dziecięcej Fantazji!

Autor książki - Tytus Brzozowski - udowodnił, że dzieci mogą być doskonałymi odbiorcami sztuki. Zestawienie prawdziwych miejsc z fantastycznymi i absurdalnymi elementami, takimi jak balony z czajnikami unoszące się nad miastem, to niezwykły zabieg artystyczny. Pokazuje, że jedynym ograniczeniem w kreowaniu naszej rzeczywistości są granice naszej wyobraźni, a świat wokół nas, może być taki, jakim go widzimy. Czasem warto spojrzeć na niego oczami dziecka.

"Miastonauci" to prawdziwa uczta dla oczu i dla duszy, a dla dzieci dodatkowo świetna zabawa. Każda z cudacznych postaci kontynuuje na kolejnych stronach swoją przygodę, dąży do swojego (nieraz dziwacznego) celu. Dodatkowo, do rozwiązania mamy kilka zagadek matematycznych.

Chylę czoła i dziękuję Autorowi, który zechciał podzielić się swoimi Dziełami z dziećmi. Książkę polecam jednak także dorosłym, szczególnie tym znużonym codziennością. Może i Wasze miasto ma w sobie coś fantastycznego? Może odnajdziecie na nowo klucz do świata swojej dziecięcej Fantazji?

niedziela, 14 maja 2017

Świnka Malinka i Słoń Leon w książce "Czy polubisz moją breję?"

W naszej biblioteczce sporo nowości, pora chyba podzielić się listą aktualnie ulubionych książek!

Więcej niż się spodziewasz

Każdy rodzic potrafi rozbawić swoje dziecko. Trochę bardziej wymagającą sztuką jest połączenie dobrej zabawy i nauki. Tłumaczenie relacji międzyludzkich przychodzi zwykle jeszcze trudniej... Książki są doskonałym narzędziem, pomagającym w każdym, z tych zadań. Zwykle, w zależności od nastroju i od tego co chcę przekazać dzieciom - wybieram odpowiednią historię. Tym razem natrafiliśmy na prawdziwą perełkę, która łączy w prostej, nieprzekombinowanej formie wszysko co dobre - jest to książka z serii Świnka Malinka i Słoń Leon "Czy polubisz moją breję?".

Energiczna Świnka próbuje za wszelką cenę przekonać przyjaciela - zachowawczego słonia, do spróbowania swojego przysmaku - obrzydliwej brei. Niby prosty pomysł - wyraziste postacie przedstawione na bardzo czytelnych i sugestywnych ilustracjach, zabawny dialog i duża czcionka ułatwiająca samodzielne próby czytania. Z miłym zaskoczeniem odkrywałam z każdą kolejną stroną, że książka wcale nie jest banalna, a jej przekaz poza doskonałą zabawą, stanowi kanwę do rozmów na wiele ważnych tematów - przyjaźni, przekraczania granic, odważnego smakowania świata, czy różnic kulturowych.

Doprowadzić do śmiechowego bólu brzucha, uczyć wrażliwości i empatii, pokazywać, że prawdziwa przyjaźń wymaga czasem poświęceń, a do tego stworzyć książkę przy której dzieci chętnie uczą się samodzielnego czytania - to prawdziwe mistrzostwo! Kiedy zapoznamy się z sylwetką autora - wszystko staje się jasne. Mo Willems jest wielokrotnie nagradzanym za twórczość dla najmłodszych autorem, który swoje pierwsze doświadczenia zdobywał jako scenarzysta i animator Ulicy Sezamkowej. Doświdczenia zdobyte w branży filmowej i animacyjnej wykorzystuje świetnie w książkach dla dzieci. Jego postaci ożywają w trakcie lektury. Czytając "Czy polubisz moją breję?" bardzo łatwo wyobrazić sobie scenę dialogu przyjaciół. Chyba nie da się przeczytać tej książki swojemu dziecku, nie zmieniając przy tym zabawnie głosu ;) No właśnie, jeszcze jedno - Mo Willems wydobywa dziecko z każdego z nas, może to właśnie najbardziej urzeka w przygodach Świnki Malinki i Słonia Leona :)



poniedziałek, 13 lutego 2017

Uczucia, które są zakaźne

Walentynki dla proepidemików


W świecie realnym dotykam niejednokrotnie poważnych problemów. Tych prawdziwych. Jestem lekarzem z zacięciem do pracy naukowej. To, co cenię w swojej pracy najbardziej, to możliwość bycia z ludźmi - każde dziecko, każdy rodzic to nowa historia, z którą trzeba się zmierzyć, nowe wyzwanie. Każde spotkanie z pacjentem, to też emocje. Prawdziwe spotkania i prawdziwe doświadczenia kształtują mnie nie tylko zawodowo, ale i jako osobę. Problemy kliniczne, problemy medyczne, które napotykam prowadząc pacjentów są napędem dla mojej pracy naukowej oraz dla nieustannego dociakania i rozwijania aktualnej wiedzy. Nie wiem co to znaczy "nie zabierać pracy do domu", żyję medycyną. Te namacalne doświadczenia znajdują poparcie we wnikliwej analizie teoretycznej. Dzielę się nimi tutaj - w świecie internetowym. Wydawało mi się, że moja wiedza może być użyteczna dla ludzi z równie realnymi potrzebami i wątpliwościami.
Z roku na rok okazuje się jednak, że mam konfrontować swoje prawdziwe doświadczenia z z coraz bardziej wydumanymi zarzutami i coraz większymi absurdami i przyznam szczerze, że zaczynam mieć poczucie traconego czasu. Proszę Państwa, wirus odry istnieje, niezależnie od tego, co orzeka sąd niemiecki, czy jakikolwiek inny. Co więcej - wywołuje on poważną chorobę, o której możecie przeczytać tutaj. Przerabiałam już polemikę dotyczącą wielu teorii wiązanych ze szczepionką MMR, ale żeby w XXI w. trzeba było wracać do udawadniania istnienia patogenów chorobowych!?
Pisałam też o ospie wietrznej, istnienia tego wirusa zdaje się nikt jeszcze nie podważył - może dlatego, że nadal widujemy wiele przypadków. Osobiście widziałam nawet wiele przypadków ciężkich powikłań, kończących się wielotygodniowym leczeniem na oddziale intensywnej terapii, czy koniecznością prowadzenia skomplikowanych zabiegów chirurgicznych mających odtworzyć powłoki ciała, które uległy martwicy wskutek nadkażenia ospy. Widziałam noworodki z ciężką ospą wietrzną i osoby w immunosupresji, które były bliskie śmierci z powodu tego zakażenia. Każdemu temu przypadkowi można było zapobiec.

Od lat zastanawiam się nad tym, dlaczego akurat wokół szczepień ochronnych powstało tyle zamieszania, dlaczego liczba osób, które nie chcą skorzystać z owoców tej gałęzi rozwoju medycyny rośnie. Czy to za sprawą efektu "Woo"? Jak to możliwe, że w zdecydowanej większości dziedzin medycyny, osoby niewykształcone w tym kierunku, zdają się na decyzje specjalistów, a w wakcynologii - każdy, kto przeczytał kilka podsuniętych przez ciasteczka Google stron, uzurpuje sobie prawo do tytułowania siebie w ten sposób? Niezależnie od przyczyn tego zjawiska, zainteresowanie tematem urosło do rangi debaty ogólnospołecznej. Każdy kto wypowiada się na temat szczepień, przyciąga uwagę i toruje sobie tym samym drogę do sławy, a niejednokrotnie także do świata polityki. Nie wiem, czy można mówić o czymś takim jak "ruchy antyszczepionkowe", ale sądzę, że podsycanie konfliktów toczących się na łamach każdego portalu poruszającego tematykę szczepień jest w interesie wielu pojedynczych osób. Uważam to za jedno z najbardziej niemoralnych działań. Można tu mówić dosłownie o dążeniu po trupach do celu.

Walentynkowa akcja

Coraz częściej zastanawiam się, czy osoby wypisujące te wszystkie bzdury na temat szczepień faktycznie same w nie wierzą. Tak czy inaczej wzbudzają niebezpieczne zjawisko odstępowania od szczepień ochronnych przez rodziców dzieci, które mogłyby na nich skorzystać. W opozycji do piewców absurdu i fałszu, powstaje coraz więcej głosów opierających się na faktach. Te głosy połączyły się dziś, aby pokazać, że nie zgadzamy się na manipulację. Choć forma może lekka i dowcipna - pobudki do akcji "walentynki dla proepidemików" są bardzo poważne.

Informacje na temat przedsięwzięcia znajdziecie tutaj: http://www.crazynauka.pl/walentynki-dla-proepidemikow

Dzięki http://uniguggle.blogspot.com/ możemy wzbogacić przekaz ślicznymi ilustracjami :)

Pozostałe walentynki znajdziecie na innych blogach i fan page’ach biorących udział w naszej społecznej akcji:

  • http://neuropa.pl/
  • http://www.crazynauka.pl/
  • https://patolodzynaklatce.wordpress.com/
  • http://www.totylkoteoria.pl/
  • http://niezdrowybiznes.pl/
  • https://www.facebook.com/K%C5%82amstwa-Jerzego-Z-1741124016160444/
  • http://uniguggle.blogspot.com/
  • https://www.facebook.com/FaktyMityGenetyki
  • http://weglowy.blogspot.com/https://www.facebook.com/uniwersytety.dla.nauki.pajace.docyrku


Make love not war!

Wiele osób wypowiada się tak, jakby temat szczepień ochronnych należał do kategorii wyznania, a nie medycyny. Mając łatwy dostęp do całej wiedzy, jaką zbudowała myśl ludzka na przestrzeni lat - nie korzystamy z niej jak należy. Zamiast iść do przodu - tracimy energię na mielenie w kółko tych samych zagadnień. Może gdyby tak przekuć choć część tej gorliwości, która przyświeca osobom nie specjalizującym się w dziedzinie wakcynologii, a wyszukującym niuanse i haczyki w internecie i ukierunkować ją na dziedziny, którymi zajmują się zawodowo - mielibyśmy nowe wynalazki, technologie, rozwiązania biznesowe i socjologiczne? A może tak silne zainteresowanie tematem szczepień to sygnał, że należy fachowo podejść do tematu i zrealizwać studia medyczne, a potem iść dalej w tym kierunku, obierając za miejsce pracy/specjalizacji oddział zajmujący się problemami chorób zakaźnych? Znam osoby, które odnalazły swoje powołanie medyczne mając już inny fach w ręku - nigdy nie jest za późno!

Choroby zakaźne dzieci i wakcynologia to dziedzina, która mnie fascynuje i faktycznie jest mi najbliższa zawodowo. Zdaję sobie sprawę, że poruszając te zagadnienia na łamach swojego bloga, leję wodę na młyn lajków, hejtów, udostępnień itd. Czy są formy szerzenia wiedzy na dużą skalę, które nie wywoływałyby tego efektu ubocznego? Na szczęście nadal zasadnicza część mojej pracy i zdecydowana większość rozmów, które prowadzę odbywa się w tym prawdziwym świecie. 

środa, 25 stycznia 2017

Grypa czy przeziębienie?

Maryję i Józefa scięło z nóg, połowa obsady Aniołków zasmarkana, Pastuszkowie w gorączce i to wcale nie z emocji związanych z Bożym Narodzeniem - innymi słowy Jasełka przedszkolne dla Babć i Dziadków odwołane. W szpitalach zakaz odwiedzin, w poradniach POZ - tłumy. ZUS miałby ręce pełne roboty ze sprawdzaniem zasadności setek zwolnień lekarskich, gdyby nie fakt, że pracownicy urzędu też w mocno okrojonym składzie. Jednym słowem GRYPA!

Dzień Świstaka

Tak jak co roku słyszymy, że zima zaskoczyła drogowców, odnoszę wrażenie, że grypa zaskakuje Polaków. Co roku przeklinamy na czym śwat stoi kiedy choroba krzyżuje nam plany, rozkłada na łopatki i daje w kość (dosłownie). Ale wygląda na to, że szybko wypieramy te przykre przeżycia, bo kiedy tylko nadchodzi jesień - czas na coroczne szczepienie, większość Polaków bagatelizuje sprawę. Nasz poziom wyszczepialności wygląda żenująco na tle innych krajów rozwiniętych. W 2015 r. przeciw grypie zaszczepiło się jedynie nieco ponad 2% Polaków (dane PZH; dla przypomnienia, szczepionka zalecana jest dla wszystkich osób od ukończonego 6. miesiąca życia). Dla porównania, w USA w 2015 r. zaszczepiono niemal 60% dzieci w wieku > 6. miesiąca życia i ok 42% dorosłych (dane CDC). Cel zakładany do WHO, do którego powinniśmy dążyć to 70% populacji zaszczepionej przeciw grypie.

niedziela, 8 stycznia 2017

Krztusiec

Choroba, która nie daje o sobie zapomnieć



Dziecko chore na krztusiec. Źródło zdj.
Krztusiec to choroba wywołana przez bakterie o dźwięcznej nazwie Bordetella pertussis. Charakterystyczny kaszel wywołany przez te bakterie nie brzmi jednak zbyt ładnie... Pałeczki krztuśca przyczepiają się do nabłonka wyściełającego drogi oddechowe. Bakterie powodują zniszczenia nie tylko przez namnażanie się w drogach oddechowych, ale mają zdolność produkowania toksyny, która mówiąc obrazowo - działa jak napalm. Uszkadza nabłonek (wyściółkę) pozostawiając na długo okaleczony układ oddechowy. Nawet jeśli uda się szybko rozpoznać chorobę i pozbyć bakterii - zniszczenia pozostają. W stanie zdrowia nabłonek dróg oddechowych działa jak filtr, który stale oczyszcza powietrze i pozbywa się drobin i pyłów, które wdychamy. Mechanizm oczyszczania i przesuwania drobinek w górę odbywa się praktycznie stale, także nawet tego nie odczuwamy. Uświadamiamy sobie, że jesteśmy wyposażeni w odruchy obronne dopiero, kiedy zaczynamy krztusić się większymi kawałkami jedzenia, czy płynami. Zniszczenia wywołane toksyną krztuśca powodują, że nawet pyłek, którego normalnie byśmy nie poczuli, wywołuje lawinę kaszlu. Co więcej - substancje produkowane przez bakterie wpływają także na mózg, który traci kontrolę nad odruchem kaszlowym. W efekcie - kaszel potrafi być tak silny, że prowadzi do poważnych powikłań.

Zacznijmy od dwóch historii z mojej praktyki.

Pierwszy przypadek przedstawia dość częsty scenariusz:
17-letni Adam od ponad 3 tygodni skarżył się na kaszel. Napady kaszlu męczą go gównie w nocy, dlatego są dość uporczywe - trudności w spaniu rzutują na problemy z koncentracją w szkole. Poza tym Adam nie ma żadnych dolegliwości, był już u lekarza rodzinnego 3 razy i cały czas osłuchowo płuca były "czyste", wykonano też zdjęcie rentgenowskie klatki piersiowej, które też nie ujawniło żadnych nieprawidłowości. Wyniki badań potwierdziły zakażenie krztuścem. Adam otrzymał ostatnią dawkę szczepienia przeciw tej chorobie w wieku 6 lat. Jego pamięć immunologiczna nie była wystarczająco dobra aby całkowicie zapobiec chorobie, ale wystarczająca, aby ograniczyć jej przebieg do dosyć łagodnego.

O drugim przypadku - 8-miesięcznej dziewczynki, która do czasu zachorowania nie otrzymała żadnej szczepionki, zgodziła się opowiedzieć jej mama - ku przestrodze. Posłuchajcie (głos pacjentki został zmieniony):