czwartek, 22 października 2020

Do bohaterów pandemii COVID-19

Kochana Rodzino, Drodzy Przyjaciele, Znajomi i Ci Nieznajomi ale Bliscy!



Noszę w sercu ten wpis już od dosyć dawna, najwyższa pora przelać uczucia na klawiaturę. (Chciałoby się powiedzieć "na papier", bardziej pasowałoby do romantyzmu zdania). Do rzeczy.

Jestem Wam wszystkim ogromnie, ale to ogromnie wdzięczna!

  • Za to, że przez minionych kilka miesięcy niezmiennie i niestrudzenie nosiliście maseczki tam, gdzie było to wymagane, nawet jeśli nie wprost przez przepisy, to przez zasady zdrowego rozsądku. 
  • Za to, że potrafiliście rezygnować z przyjemności dla dobra innych.
  • Za to, że unikaliście wyjść na imprezy, gromadnych spotkań w zamkniętych przestrzeniach - mimo, że tak bardzo wszyscy za tym tęsknimy.
  • Za to, że przesunęliście "powrót do normalności" na swoim horyzoncie i po kilku tygodniach nie upieraliście się, że tak się dłużej żyć nie da.
  • Za to, że ponad wszystko cenicie życie drugiego człowieka. 
  • Za to, że trwaliście niezłomni, mimo że ten drugi człowiek nie zawsze to doceniał. 

Swoją wytrwałością sprezentowaliście mi, nam czas wypełniony spokojem. W marcu nie spodziewałam się, że otrzymam tak hojny gest wobec zbliżających się problemów. Spodziewałam się, że to, co przeżywamy teraz nadejdzie dużo szybciej. Wczoraj w Lancecie ukazała się ważna publikacja, która pokazuje, że fala zakażeń SARS CoV 2 (koronawirusem) istotnie nasila się już ok 3 tygodnie po zniesieniu obostrzeń i restrykcji dotyczących spotkań (> 10 osób), pracy zdalnej etc. To Wy, swoją postawą daliście nam o wiele więcej czasu. 

Czy wiecie moi drodzy, jakie to uczucie uratować ludzkie życie? 

Lekarzom, którzy nie specjalizują się w medycynie ratunkowej czy anestezjologii i intensywnej terapii (do tej pory) nie zdarzało się zbyt często uczestniczyć w resuscytacji krążeniowo-oddechowej (czyli tzw. reanimacji). Zazwyczaj nasze doświadczenie ratowania życia jest mniej spektakularne - to prawidłowe postawienie diagnozy we właściwym czasie i prawidłowy dobór leczenia. Są sytuacje, w których "wyrok" nad pacjentem, który udało nam się uchylić był odwleczony w czasie, ale i takie, kiedy wisiał tuż tuż nad głową. Resuscytacja jest już właściwie próbą odwołania od tego wyroku. Tym jesteśmy skuteczniejsi, im wcześniej potrafimy zareagować, a najlepiej jeśli w ogóle nie dopuścimy do sytuacji, w której powinniśmy interweniować. Paradoksalnie jednak najsilniejsze poczucie sukcesu, wyrzut endorfin, emocje odczuwamy tam, gdzie uciskamy klatkę piersiową, przykładamy łyżki defibrylatora. Kiedy prawidłowo rozpoznajemy chorobę, która mogła zabić, np. sepsę u małego dziecka i leczymy adekwatnie do potrzeb - także jest to miłe uczucie, ale już nie tak intensywne. Kiedy szczepimy dzieci przeciwko bakteriom, które mogą wywołać sepsę, w zasadzie trzeba sobie przypominać o tym, że ratujemy życia, bo nie widzimy bezpośredniego zagrożenia. Choć to ta ostatnia forma niesienia pomocy jest najskuteczniejsza i najbezpieczniejsza. 

Dążę do tego, żeby powiedzieć Wam, że choć większość osób tego nie odczuwa - zwykłe prawidłowe noszenie maseczki podczas kontaktów międzyludzkich i przebywania w pomieszczeniach zamkniętych przez minione miesiące sprawiło, że każdy z Was, kto tak postępował, średnio raz na dwa tygodnie uratował ludzkie życie. Pewnie nie myśleliście o tym w tych kategoriach, ale spróbujcie sobie wyobrazić, że raz na dwa tygodnie prowadzicie udaną reanimację. Czy to nie wspaniałe? Kiedy dodacie do tego efekty ograniczenia kontaktów międzyludzkich - Wasze statystyki są jeszcze lepsze. 

Myślę, że nie muszę opowiadać jak wygląda nasza aktualna sytuacja. Chcę jednak przekazać Wam jeszcze jedno. Proszę wytrwajcie! Postępujcie tak jak do tej pory. Jesteście tak samo skuteczni w ratowaniu żyć, jak przez minionych 7 miesięcy. Razem przetrwamy kolejne. Będą mniej spokojne, więc musimy się w nich wzajemnie wspierać.

Nie bójcie się prosić osoby, które są w Waszym pobliżu o prawidłowe założenie maseczki, czy zachowanie dystansu. Kiedy ktoś piekli się, wysypuje potok słów odmawiając założenia maseczki - oddalcie się od niego dla własnego bezpieczeństwa. Takie postawy są bardzo przykre, ale nie można winić ludzi za to, że wokół nich utkano pajęczynę dezinformacji, w którą wpadli. Teraz miotają się jak uwięzione w niej owady. Konfrontacja z dzisiejszą rzeczywistością jest cholernie trudna. Nie każdy ma na to siły. A bezsilność czasem objawia się jako agresja. Nas, dostrzegających powagę i realność problemu pandemii jest tak wielu, że z pomocą letniej pogody, dzięki której więcej wydarzeń mogło odbywać się na otwartej przestrzeni, utrzymaliśmy w ryzach pandemiczną bestię przez 7 miesięcy! 

 

Wpis dedykuję Wspaniałym Przyjaciołom, dzięki którym i z którymi mogłam w te wakacje spokojnie, w poczuciu bezpieczeństwa podziwiać wschody i zachody słońca. 







To publikacja, o której wspomniałam: 

https://www.thelancet.com/journals/laninf/article/PIIS1473-3099(20)30785-4/fulltext?utm_campaign=tlcoronavirus20&utm_content=143591803&utm_medium=social&utm_source=twitter&hss_channel=tw-27013292#.X5JcjIv7TWo.twitter 




wtorek, 30 czerwca 2020

Masz kleszcza? Nie czekaj - usuń drania!

Szanowni Państwo, 

Usunęłam w swoim życiu bardzo dużo kleszczy, większość pacjentom, którzy zgłaszali się w tym celu na izbę przyjęć oddziału zakaźnego. Tym razem przedstawiam dwa kleszcze usunięte niedawno własnoręcznie, bez białego kitla ani stetoskopu na szyi:
1) z okolicy łuku brwiowego córki
2) z nogi męża.
Drań numer jeden znalazł sobie miejsce (chyba jedyne) niezabezpieczone repelentami ani odzieżą. Zapewne wykorzystał chwilę zachwytu siedmiolatki nad pachnącym jaśminem. Drań numer dwa trafił do naszego domu jako pasażer na gapę po biwaku, pewnie przyniesiony na ubraniach albo sprzęcie.

Drań nr 1.

Drań nr 2.

Kleszczy wszędzie pełno. Nawet przy stosowaniu wszystkich środków ochrony zdarza się, że wgryzie się taki w bogu ducha winnych miłośników przyrody. Na szczęście Moi Miłośnicy są zaszczepieni przeciwko kleszczowemu zapaleniu mózgu. W ochronie przed boreliozą na naszą korzyść działa czas reakcji - nie dajemy draniom szans na długie żerowanie. Kleszcz numer jeden został  przeze mnie usunięty bezprzyżądowo albo jak kto woli "własnemi palcyma" od razu na miejscu zbrodni - w czasie spaceru w parku. Ledwie zdążył się wgryźć. Kleszcza numer dwa mąż zauważył w domu, gdzie można przebierać w sprzętach i technikach wydobycia. Z racji mikroskopijnych rozmiarów drania, padło na pęsetę.

Kochani, jeśli kogoś z Was, albo Waszych bliskich dopadnie kleszcz - nie trzeba czekać na sterylne warunki niczym na sali operacyjnej, nie potrzebny jest chirurg ani żaden inny specjalista. Nie potrzebny jest Wam do niczego tenże kleszcz (chyba, że chcecie go sobie oprawić i włączyć do kolekcji "pamiątek z wakacji") - jeśli da się go chwycić palcami - chwytamy i zdecydowanym ruchem pociągamy, po czym wyrzucamy. Jeśli nie - chwytamy go pęsetą albo jakimkolwiek "narzędziem" stworzonym do tego celu. Im szybciej się go pozbędziemy tym lepiej. (Szczegóły techniki zgodne "ze sztuką" znajdziecie w artykule podlinkowanym poniżej, ale z ręką na sercu - drania nr 1. jak wiele innych przed nim - po prostu wyjęłam i na tym "koniec akcji").

Moje dzieci podczas spacerów przyglądają się z bliska żuczkom, ważkom i innym stworzeniom, a po powrocie do domu, ja dokładnie przyglądam się im. Na dworze obowiązuje noszenie czapki, nawet jeśli nie ma słońca - dzięki temu nie muszę przeczesywać za każdym razem głowy, znalezienie nimf (niedojrzałych postaci kleszczy, jak na zdjęciach) pośród włosów graniczy z cudem. Ale za uszami, na karku, we wszystkich odsłoniętych miejscach, a także w zakamarkach gdzie jest ciepło - po każdym powrocie do domu, a potem jeszcze przed kąpielą czy przebraniem się w piżamę - trzeba się dokładnie pooglądać lub poprosić o to bliską osobę.

Jeśli macie pytania dotyczące kleszczy i chorób odkleszczowych, zapewne odpowiedzi na nie znajdziecie w którejś z 4 części wywiadu udzielonego przeze mnie dla portalu Medycyny Praktycznej. Jeśli omówione w nich kwestie nie rozwiały Waszych wątpliwości - pytajcie w komentarzach.


czwartek, 23 kwietnia 2020

Wszystko na ten temat. COVID 19 medycznie i osobiście

Jest Ci źle. Z dnia na dzień Twoje życie wywróciło się do góry nogami. Mimo to musisz być silny. Musisz wytrwać w sytuacji, jakiej jeszcze kilka miesięcy temu nawet sobie nie wyobrażałeś. Choć życie nagle odebrało Ci tak wiele, musisz świadomie oddać jeszcze więcej. Musisz umieć rezygnować z formy pocieszenia jaką jest zwykły uścisk przyjaciela. Musisz nauczyć się opanować lęk i zwalczać wyparcie. Kontrolować to, z kim oraz w jakich okolicznościach się spotykasz, a nawet czego dotykasz. Planować wszystkie aspekty codziennego życia z wyprzedzeniem, tak aby w czasie jednego wyjścia do sklepu czy na pocztę załatwić jak najwięcej potrzebnych rzeczy. Jeśli jesteś rodzicem, musisz stać się mistrzem logistyki - pracując i zajmując się dziećmi jednocześnie. Do tego, choć sam czujesz się zagrożony - musisz zapewnić im poczucie bezpieczeństwa. Choć nie chcesz się z nią mierzyć - musisz powiedzieć im prawdę. Wprowadzać je w co chwilę zmieniające się zasady funkcjonowania świata. 
To wszystko wymaga ogromnej siły, hartu ducha i wytrwałości. Musisz znaleźć w sobie te wszystkie cechy - stać się prawdziwym superbohaterem. Dlaczego MUSISZ? Bo to jedyna droga ku temu, żeby nie było jeszcze gorzej. Bo jesteśmy na wojnie i czy tego chcesz czy nie, Ty też masz swoją rolę do odegrania. Być może wydaje Ci się, że to nie dla Ciebie, że dłużej tak nie podołasz. Wiem, że dasz radę. Musisz. Nie jesteś sam, wszyscy jedziemy na tym samym wózku.  

Wszystkie historie o superbohaterach zawierają etap ich kształtowania - bolesny, pełen wyzwań i wyrzeczeń. Kiedy są wycieńczeni i przerażeni, gdy stają się bliscy rezygnacji - pojawia się motywacja. Sytuacja, która sprawia, że zaczynają na nowo widzieć sens swojego poświęcenia. Dziś jesteśmy w o tyle trudniejszej sytuacji, że musimy znaleźć w sobie siłę do dalszej walki zanim pojawi się nowa motywacja. Zanim nasi bliscy zaczną umierać w szpitalach, gdzie nie będzie nam wolno ich odwiedzić, pożegnać.   
Ja mam już tę ścieżkę za sobą, przynajmniej częściowo. Będę bohaterem tej pandemii nie jako lekarz, ale jako osoba prywatna. Jako ktoś, kto nauczył się oddawać wiele, by nie stracić jeszcze więcej. Ten tekst jest jednym z elementów mojej walki, mojego "bohaterskiego catharsis". Jego napisanie było mi potrzebne, czytając go odkryjesz dlaczego. Być może stanie się także ścieżką do Twojej przemiany...   

"Kiedy będzie znowu normalnie..." 

Zaryzykuję stwierdzenie, że w ten sposób zaczyna się ostatnio większość wypowiedzi. Tęsknimy już za swoją codziennością z czasów sprzed pandemii. Tęsknimy tak bardzo, że zaczęliśmy doceniać drobne rzeczy, które odebrała nam "sytuacja epidemiologiczna". Z jaką radością weszliśmy na nowo do parku, do lasu! Jakim świętem stał się jeszcze niedawno zwykły spacer. 
Wielu tęskni tak bardzo, tak bardzo chce usłyszeć, że już niedługo będzie lepiej - że szuka potwierdzenia, że można przywrócić okruchy dawnej normalności - może jedno, dwa spotkania ze znajomymi? Może grill? Przecież to tak niewiele, to nic złego. Na pewno jest jakaś teoria, jakiś "ekspert" cytowany przez media, który to popiera. Są przecież całe kraje... Może powinniśmy tak jak oni, nie zamykać szkół, przedszkoli. Żyć nadal jakoś tak bardziej normalnie? 

NIE umówię się z Tobą na kawę, a jeśli spotkam Cię przypadkiem, NIE uściskam Cię jak zwykle, ani NIE podam Ci ręki. W ten sposób pokazuję Ci, że mi na Tobie zależy. 

Im szybciej pogodzisz się z tym, że to jest teraz nasza nowa normalność - tym lepiej. Być może świat jaki znaliśmy do tej pory jeszcze kiedyś wróci. To całkiem miła myśl... Jeśli tak będzie, to nieprędko.  

Są dwie opcje - albo będziemy utrzymywać zasady dystansu społecznego do czasu wprowadzenia skutecznego leczenia i/lub szczepień ochronnych, a dzięki temu utrzymywać w ryzach liczbę zakażeń jak dotąd albo ulegniemy naszym tęsknotom - im więcej z nas tak zrobi - tym szybciej pogrążymy się w prawdziwym piekle, jakie potrafi zgotować koronawirus, co udowodnił już w niejednym miejscu na Ziemi. Jeśli chcemy, aby można było odblokowywać kolejne sektory gospodarki, musimy utrzymać silne ograniczenia w kontaktach społecznych w życiu osobistym. Znoszenie kolejnych zakazów nie oznacza, że problem został zażegnany, że nie wróci. 

Pewnie słyszałeś już nie raz o współczynniku reprodukcji określanym jako R. To liczba, która w przybliżeniu mówi ile nowych osób zakaża jeden chory. W szczytowym okresie epidemii w Wuhan R wynosiło 2,5 czyli średnio jeden chory zarażał 2,5 kolejnych osób. Wszystkie działania jakie podejmujemy mają na celu sprowadzenie R< 1, ponieważ dopóki przewyższa 1, przybywa coraz więcej i więcej chorych. Jeśli R < 1 - oznacza to, że nowych zachorowań jest coraz mniej w porównaniu do wyjściowej liczby, a epidemia wygasa. 

Współczynnik R zależy od kilku rzeczy i co najważniejsze - jest zmienny w zależności od nich: 

1) Czas, w którym jest się zakaźnym - im dłuższy tym gorzej. W przypadku koronawirusa zakaźnym jest się już na 2 dni przed pojawieniem objawów choroby, przez cały okres ich utrzymywania i czasem jeszcze kilka dni po. Co więcej, można przebyć zakażenie zupełnie bezobjawowo i także zakażać przez co najmniej kilka dni. Będziemy mogli wpłynąć na ten parametr i skrócić czas zakaźności, kiedy wynalezione zostaną skuteczne leki przeciwko koronowirusowi. 

2) Liczba oraz charakter okazji do rozprzestrzeniania choroby - każde spotkanie twarzą w twarz, każde "pogaduchy", każda sytuacja, w której zakażony zakaszle albo kichnie w bliskiej odległości od kogoś innego stwarza ryzyko transmisji. Im dłuższy kontakt tym większe ryzyko. Kontakty w zamkniętej przestrzeni, to większe ryzyko. 
Najważniejsza interwencja, wpływająca na przebieg epidemii to póki co właśnie dystansowanie społeczne - zmniejszenie liczby okazji do rozprzestrzeniania zakażeń. Musimy myśleć o sobie jako o elementach infrastruktury potrzebnej wirusowi do rozprzestrzeniania się. Im mniej spotkań międzyludzkich - tym lepiej dla nas, a gorzej dla koronawirusa. 
Kolejne okazje do zakażenia stwarzają sytuacje, kiedy dotykamy skażonej powierzchni, a następnie swoich ust czy nosa. Największe ryzyko, że natkniemy się na taką powierzchnię jest tam, gdzie dużo dotykających - na klamkach, przyciskach od windy, włączających światło, na terminalach płatniczych, poręczach schodów itp. Powszechne, częste mycie rąk lub ich dezynfekcja to kolejne interwencje zmniejszające okazje do transmisji. Pomocne może być także korzystanie z rękawiczek jednorazowych, ale one mają sens jedynie, jeśli dotykamy w nich tego, co "nie-nasze". W rękawiczkach robimy zakupy, załatwiamy co mamy załatwić w przestrzeni poza domem, gdzie musimy czegoś dotykać. Przedmioty potencjalnie skażone, których nie możemy wyrzucić, takie jak karta płatnicza i klucze - wkładamy do osobnego woreczka/ torebki - odkazimy je w domu. Wychodzimy, następnie ściągamy bezpiecznie rękawiczki, wyrzucamy je do kosza, dezynfekujemy ręce płynem na bazie alkoholu (który nosimy zawsze przy sobie) i mamy "zresetowaną" sytuację. Dopiero teraz możemy wyjąć telefon, złapać swój rower, kierownicę samochodu, a nawet podrapać się po nosie czy poprawić maseczkę - jak mus to mus. Obowiązuje zasada - wszystko co moje dotykam odkażonymi lub umytymi rękami. Dopiero takie działanie pomaga zmniejszyć ilość okazji do zakażenia. 
Wiele krajów, w tym Polska wdrożyły nakaz zakrywania nosa i ust. Nie po to aby chronić noszącego - nawet najlepsza maseczka tego nie zrobi jeśli nie będzie odpowiednio używana, a z tym wiele osób ma problemy. Zakrywanie ust i nosa sprawia, że kropelki z dróg oddechowych potencjalnie zakażonych osób zostają przy tych osobach, mniejsza ich ilość wydostaje się dalej. W makroskali - może to mieć znaczenie dla redukcji R. Dla indywidualnego człowieka - jeśli będziemy dłużej rozmawiać z kimś twarzą w twarz - nie można liczyć na ochronne działanie takiej bariery. Maseczki to za mało. Przyłóż spryskiwacz do kwiatów do swojej i zobacz ile kropelek zatrzyma. PS. Maseczki antysmogowe i przeciwpyłowe z wentylem w ogóle nie zatrzymują tego, co ich użytkownik wydycha.  

3) Podatność na zakażenie ludzi narażonych na nie. Nikt, kto nie przechorował jeszcze COVID 19 nie ma odporności przeciwko koronawirusowi SARS CoV2. To nowy dla ludzkości wirus, a zatem cała ludzkość jest wrażliwa na zakażenie. Na ten czynnik będziemy wpływać za pomocą szczepienia ochronnego. Szczepienia to cudowny wynalazek, ponieważ jeśli obejmiemy nimi odpowiednio dużo osób - w ogóle nie musimy się przejmować pozostałymi elementami. Jeśli R wynosi 2, zaszczepienie co drugiej osoby sprawia, że redukujemy je do 1. Jeśli wynosi 3 - zaszczepienie 2/3 populacji redukuje R do 1. Im więcej osób zaszczepimy, tym bardziej ukręcamy łeb epidemii. Piękne, prawda? Właśnie na tym polega tzw. odporność zbiorowa. 

Mam nadzieję, że już zaczynasz dostrzegać dlaczego utrzymywanie zasad dystansowania społecznego jest tak ważne - to jedyne silne narzędzie do kontroli epidemii jakim póki co dysponujemy. Pewnie chcesz wiedzieć kiedy możemy liczyć na interwencje z punktu 1., czyli leki oraz punktu 3. - szczepienia. Wspominałam już, że nieprędko. Być może myślisz, że przecież jest już leczenie - chlorochina (Arechin). Niestety to lek, który być może łagodzi nieco przebieg choroby, ale nie zabija wirusów, a tym samym nie wpływa długość zakaźności. Pewnie słyszałeś, że pobiera się osocze ozdrowieńców i podaje uzyskane od nich przeciwciała osobom chorym. Albo że jest Remdesivir - "nowy stary" lek przeciwwirusowy, który przynosi obiecujące efekty terapeutyczne. Obie te opcje są na etapie leczenia eksperymentalnego, do tego pierwsza wiąże się ze sporym ryzykiem, w związku z czym zarezerwowana jest dla najciężej chorych. Druga nieco bardziej spełnia kryteria "światełka w tunelu", ale po pierwsze nadal potrzeba czasu i danych, aby ocenić, czy to światełko to nie złudzenie optyczne, czyli mówiąc profesjonalnie - zbadać bilans korzyści do ryzyka, a po drugie - wyprodukowanie zasobów leku dla całej ludzkości trochę potrwa. Poza tym aby skorzystać z tych opcji musi być dla Ciebie miejsce w szpitalu, a jeśli wszyscy nagle zaczną "wracać do normalności" - może ich szybko zabraknąć. Szczepienia ochronne rozwijają się w niespotykanym dotychczas tempie, ale także wymagają dokładnej oceny i badań. Pamiętajmy, że ma to być produkt podany zdrowym ludziom - żeby zacząć go stosować na szeroką skalę, musimy mieć silne dowody na jego bezpieczeństwo. Analiza skuteczności i bezpieczeństwa obecnych kandydatów szczepionek potrwa według prognoz ekspertów około rok. Jeśli okaże się, że bingo - mamy to - znowu trzeba będzie wyprodukować szczepionki w ilości zabezpieczającej miliony, jeśli nie miliardy osób (nie wiadomo jeszcze jak długo utrzymuje się naturalna odporność po przebyciu choroby). Zatem "nieprędko" zmierza bardziej ku określeniu "jeszcze długo zanim".     

Co z krajami, które radzą sobie pomimo, że nie wprowadziły tzw. lock-down? Jasne, powinniśmy czerpać przykład z wielu innych krajów, przede wszystkim w zakresie finansowania sektora opieki zdrowotnej oraz edukacji w zakresie zdrowia publicznego. W ilości lekarzy przypadających na mieszkańców, czy stopniu zautomatyzowania laboratoriów medycznych. Powinniśmy wykonywać równie dużo testów, poszukiwać tak samo aktywnie zakażonych oraz osób z ich kontaktu. Nasz system to skrajnie niedofinansowany, zbiurokratyzowany kolos na glinianych nogach, którego rusztowaniem są trzymani w emocjonalnym szachu medycy łatający grafiki, pracując na kilka etatów, często pomimo przekroczenia wieku emerytalnego. To rusztowanie pęka wraz z każdym lekarzem, pielęgniarką czy ratownikiem medycznym zakażonym SARS CoV2 z powodu niewystarczającego zaopatrzenia w środki ochrony osobistej. A mi pęka serce, kiedy widzę jak w innych krajach za absolutny priorytet uznano ochronę pracowników medycznych oraz ich wsparcie moralne w tym druzgocącym czasie (bądź co bądź, nawet jeśli ma się niewyczerpany zapas respiratorów, ktoś musi je obsługiwać), a u nas - padają oskarżenia. Z bohaterów medycy zamieniani są stopniowo w oprawców, winnych "zarazie". 

Pogodzenie się z aktualną sytuacją dla mnie też nie było wcale łatwe. Od połowy lutego, kiedy wybuchło ognisko we Włoszech spodziewałam się nadchodzących zmian i stopniowo żegnałam dotychczasowe życie. Przytulałam w myślach każde wspomnienie swojej "normalności". Nieraz płakałam. Zajmuję się chorobami zakaźnymi i zagadnieniami z dziedziny epidemiologii zawodowo  od 6 lat. Wiem, że do tej pory pandemie o skali do jakiej zdolny jest koronawirus zmieniały losy ludzkości, że po nich już nigdy nic nie było takie samo i że jeśli to spieprzymy - normalność już nigdy nie wróci. Być może to co piszę wydaje Ci się okrutne. Być może myślisz, że teraz potrzebne są słowa, które otulą Cię niczym ciepła kołderka, a ja serwuję Ci zimny prysznic. Oto dlaczego postanowiłam napisać ten tekst.    

W mikroskali

Kiedy zaczynałam pracę, pewien doświadczony lekarz przekazał mi niezwykle cenną lekcję - jedną z tych, których nie można się nauczyć na studiach ani z żadnej książki. W relacji lekarz pacjent, szczególnie w tych najtrudniejszych przypadkach, stale rozgrywa się trójkąt dramatyczny. Zarówno pacjent jak i lekarz zmieniają w tym układzie role: kata - ofiary - wybawcy. W oczach cierpiącego i wystraszonego pacjenta w chwilach poprawy stajemy się bohaterami, ale gdy tylko cierpienie powraca - jesteśmy postrzegani jako oprawcy. Walczymy dalej, z czasem u pacjenta przychodzi poprawa albo akceptacja, a lekarz widziany jest jako ofiara systemu, z którym musi walczyć w imię dobra pacjenta. Czasem kierunek zmian bywa odwrotny, czasem przeskakujemy kilkukrotnie pomiędzy tymi "rolami". Nie musiałam długo czekać, aby wziąć udział w tym szczególnym teatrze życia. Już pierwsze tygodnie pracy zawodowej przyniosły sytuację, w której w oczach rodzica dziecka z poważną chorobą, w której mogliśmy zaoferować jedynie leczenie objawowe, zmieniałam postać nawet kilka razy dziennie. To było strasznie wyczerpujące emocjonalnie, myślę że dla obu stron. Doświadczenie to nauczyło mnie kolejnej ważnej lekcji - żeby od początku grać w otwarte karty. Wcielenie się w rolę bohatera jest nęcące, szczególnie na początku kariery zawodowej - tyle lat nauki nie poszło na marne - oto potrafimy pomagać! Mamy poczucie misji, endorfiny szaleją, ale co potem? Tylko jeśli już na początku zrzucimy pelerynę i powiemy wprost jak jest - ile faktycznie zależy od nas, ile od pacjenta, a nad czym nie mamy kontroli - oszczędzamy wszystkim późniejszego dodatkowego cierpienia wynikającego z niepewności i rozczarowań. Tylko w ten sposób budujemy wzajemne zaufanie i prawdziwą relację, nie tę "teatralną".         
  

W makroskali

"Trójkąt dramatyczny" rozgrywa się teraz w makroskali. Pacjentem jest całe społeczeństwo. Personel medyczny został  ubrany w peleryny superbohaterów w takim samym odruchu, w jakim desperacja i lęk każą przypisywać nadludzkie możliwości lekarzowi prowadzącemu na początku każdej poważnej choroby. Kiedy mimo starań medyków udręka trwa, a skutki pandemii odciskają swoje piętno na kolejnych obszarach życia - medycy z wybawców stają się w oczach społeczeństwa oprawcami. Oliwy do ognia dolewa retoryka decydentów, którzy zasłaniają luki w wypełnieniu swoich obowiązków. Obarczają odpowiedzialnością tych, których wysyłają na wojnę bez oręża. 
Bez wątpienia podjęte wcześnie metody dystansowania społecznego były bardzo dobrym krokiem. Wszystkie analizy epidemiologiczne na to wskazują. Zyskaliśmy dzięki temu coś niezwykle cennego - coś, czego Włosi czy Hiszpanie nie mieli - czas na przygotowanie do walki, na zbrojenie przed prawdziwą wojną. Mogliśmy czerpać z doświadczeń krajów, które trwały już w piekle epidemii i które na bieżąco dzieliły się swoimi doświadczeniami. Wiadomo było, że placówki medyczne i domy opieki długoterminowej dla osób starszych i przewlekle chorych to miejsca krytyczne, które trzeba zabezpieczyć oraz że zakażenia personelu medycznego to kolosalny problem. Tzw. zasoby ludzkie, to równie kluczowy element w walce z epidemią co respiratory. Przez ostatnich kilka tygodni nie doczekaliśmy się jednak gruntownych zmian w organizacji i zaopatrzeniu placówek medycznych, za to dowiedzieliśmy się w jakiej formie odbędą się [sic!] wybory prezydenckie. 
Problem ten niesie niebezpieczne inklinacje. Poza tym, że dostęp do świadczeń medycznych stał się ograniczony (kolejne placówki są zamykane z powodu zakażeń wśród pacjentów i personelu), pacjenci zaczynają obawiać się kontaktu z lekarzami, coraz częściej unikają niezbędnej pomocy pogotowia ratunkowego, czy leczenia szpitalnego. To sprawia, że ofiar pandemii nie wystarczy już liczyć uwzględniając jedynie kody przypisane do zakażenia koronawirusem. Każda osoba, której śmierci można by zapobiec (niezależnie od jej przyczyny), gdyby tylko uzyskała odpowiednio wcześnie pomoc medyczną - to kolejna ofiara pandemii. Problemów niestety będzie przybywać - wraz z opóźnionymi rozpoznaniami chorób nowotworowych, niezrealizowanymi szczepieniami ochronnymi, utratą kontroli nad chorobami przewlekłymi, nie wspominając o kolosalnym pokłosiu zaburzeń lękowych i depresji. Do tego skutki postępującego kryzysu gospodarczego, czyli tak po ludzku - biedy. 

Karty na stół. Trzeba przerwać emocjonalny rollercoaster, który wykańcza obie strony. Przed nami jeszcze długa droga. Jesteśmy sobie nawzajem w tej drodze potrzebni. 

Już tu byliśmy

Czy zastanawiałeś się kiedykolwiek jak to jest, że choć pandemie pochłonęły znacznie więcej ofiar niż wojny - półki z literaturą historyczną uginają się od opisów wydarzeń militarnych, a jedynie pojedyncze pozycje opisują przebieg wielkich pandemii? Że pomniki żołnierzy można znaleźć w każdym mieście, a nie stawiano monumentów upamiętniających tych, którzy walczyli z zarazą? Czasy pandemii w dziejach ludzkości to okresy, których nikt nie chce pamiętać. W których ludzie z lęku przed zakażeniem odwracali się od siebie nawzajem do tego stopnia, że nie mogli później patrzeć w lustro. Hiszpanka (1918-1920) zabijała głównie młodych dorosłych. Ich osierocone dzieci umierały czasem z głodu, ponieważ w obawie przed zakażeniem nikt nie odważył się nimi zaopiekować. Myślisz, że w dzisiejszych czasach to niemożliwe, niedopuszczalne? Czy po 100 latach od ostatniej wielkiej pandemii jesteśmy mądrzejsi? Lepsi?
Niestety, krok po kroku powielamy te same błędy, które znane są ludzkości od stuleci. Wpadamy w te same pułapki, które dolewają oliwy do ognia epidemii.

Pułapka nr 1. 

Przekonanie, że skoro nie jest tak źle jak zapowiadali, to znaczy że obawy przed koronawirusem były przesadzone. To, że nie odczuwasz wyraźnie groźby sytuacji świadczy jedynie o skuteczności rygorystycznych zasad dystansowania społecznego narzuconych przez państwo - ot paradoks pandemii. W tej pułapce mieści się także bagatelizowanie problemu koronawirusa poprzez porównywanie liczby jego ofiar z liczbami osób zmarłych z innych przyczyn, t.j. wypadki samochodowe, nowotwory itp. Szczerze powiedziawszy nie wiem jak komukolwiek mogło to przyjść do głowy, ale staje się powielanym argumentem. Za tymi liczbami kryją się ludzkie życia, czyiś rodzice, dziadkowie, bracia i siostry! Jeśli mamy szansę swoim zachowaniem ocalić kolejne osoby - zróbmy to. Jeśli z jakiegoś powodu tysiące ludzkich śmierci nie robią na Tobie wrażenia, potrzebujesz więcej zer na liczniku zgonów - spójrz z jakim tempem tych ofiar przybywa. Jeśli pozwolimy aby licznik przyspieszył - przekonasz się, że to było idiotyczne porównanie. Ale proszę, nie róbmy tego tylko dlatego, że w Twoją analizę danych wkradł się błąd.  

Pułapka nr 2. 

Przeświadczenie, że problem transmisji zakażeń, to nie Twój problem i możesz spotykać się ze znajomymi, żyć jak dotąd. Skoro jesteś zdrowy i czujesz się świetnie - to nie masz z tym nic wspólnego. Twoi znajomi na pewno też nie - są rozsądni, lubisz ich, bo myślą tak jak Ty (wbrew obiegowej opinii badania socjologiczne pokazują, że to podobieństwa a nie różnice są magnesem scalającym relacje międzyludzkie) - zakażenie na pewno ich nie dotknie. Niespodzianka - w ten sam sposób myśleli prawie wszyscy zakażeni. Większość osób, które zachorowały jako pierwsze w swoim "klasterze zakaźnym" czyli w grupie osób zakażonych, które się ze sobą kontaktowały - nie wie jak ani gdzie doszło do infekcji. Najlepsze dane, jakimi aktualnie dysponujemy pokazują, że 40-50% osób przechodzi zakażenie bezobjawowo. Część z nich zapewne nigdy nie dowie się, że była źródłem poważnych problemów dla kogoś innego. Czy ten scenariusz nie brzmi znajomo: U nas w domu wszyscy zdrowi, u koleżanki, z którą plotkowaliśmy w czasie spotkania w parku czy na ławce przed blokiem - też. Zachorowała jej ciocia, do której pojechali tylko złożyć życzenia wielkanocne, bo jest samotna. Wiadomość o chorej cioci przy kolejnym spotkaniu przed blokiem pewnie Cię na chwilę poruszy. Od razu stworzysz scenariusze, w których mogło dojść do zakażenia - pewnie ten wolontariusz, który robi jej zakupy, albo na poczcie gdzie odbiera rentę, a może była gdzieś w przychodni czy w szpitalu, choruje na cukrzycę... nie przyjdzie Ci do głowy, że to Ty byłeś źródłem jej problemów. Bo dokładnie tak działa Twój mózg. Mój też i każdego z nas. Jeśli sobie to uświadomisz, masz szansę skorygować odruchowe sposoby myślenia. 
Jesteśmy teraz jak elementy układanki z domino. Jeśli wyjdziesz z łańcucha - przerwiesz potencjalną transmisję. Bez ciągłości spotkań międzyludzkich pandemia nie przetrwa. 
Problem polega na tym, że nie da się całkowicie "zamrozić" całego świata na dwa tygodnie, część tych spotkań musi się odbywać. Muszą działać placówki opieki zdrowotnej, bo ludzie nadal chorują na inne schorzenia i potrzebują pomocy. Musimy odblokowywać gospodarkę, bo wykończą nas bieda i skutki kryzysu. Żeby móc to zrobić - przywracać niezbędne elementy życia, trzeba wstrzymać się z tymi, bez których da się funkcjonować. Wytrzymaj. Każdy kolejny tydzień to krok do przodu. Pomyśl jak będziesz wspominać ten czas za rok, dwa, pięć... 

Pułapka nr 3.

Stygmatyzacja społeczna osób zakażonych. Myślisz, że osoba zakażona jest winna swojej choroby? A może obecnej sytuacji? Utożsamiasz chorych z wirusem, postrzegasz jako "nosicieli zarazy"? Osoby zakażone czują się coraz bardziej napiętnowane. Jeśli myślisz, że przesadzam - wyobraź sobie, że właśnie otrzymałeś wynik testu na koronawirusa i jest on dodatni - czy będziesz mógł śmiało napisać o tym na lokalnej grupie na FB, poprosić sąsiadów o pomoc przy zakupach itp? Stygmatyzacja to niebezpieczne zjawisko społeczne, które sprawia, że coraz więcej osób ukrywa swoje zakażenie. Nie ma lepszego paliwa dla epidemii niż niewykryte ogniska zakaźne. 
Problem ten ma także większą skalę - globalną. Stygmatyzacja polega także na krzywdzących określeniach łączących wirusa z Chinami oraz z Azją, co prowadzi do aktów nienawiści i rasizmu. Jeśli ktoś w Twoim otoczeniu używa określenia "chiński wirus" - zwróć mu uwagę, że to niewłaściwe sformułowanie. W dziejach każdej pandemii szukano winnych wśród przedstawicieli jakiegoś narodu czy mniejszości. W średniowieczu osoby należące do mniejszości religijnych obwinianych za wybuchy epidemii palono na stosach. Dziś nasze stosy płoną w internecie. Chcemy myśleć o sobie, jako o dzieciach niewyobrażalnego postępu cywilizacyjnego, więc zachowujmy się adekwatnie do tego określenia. Nie podkładajmy ognia.
Pandemie się zdarzają. Tak działają prawa przyrody. Jeśli potrzebujesz wytłumaczenia, nie możesz znieść myśli, że tak jest i już - zamiast szukać teorii spiskowych lub obwiniać inne narody - powiedz sobie, że natura mści się na nas za zniszczenia, jakie wyrządzamy generując tony śmieci i niszcząc naszą planetę. Ten sposób myślenia może przynajmniej przynieść jakieś korzyści. Każdy inny prowadzi do tworzenia nowych problemów.   

Pułapka nr 4.

Lęk przed zakażeniem przenoszony na lęk przed personelem medycznym - problem o którym napisałam powyżej, a który sprawia, że poza chorymi na COVID, coraz częściej umierają osoby, którym moglibyśmy pomóc, gdyby po tę pomoc się zgłosiły. 

Strach jest nam potrzebny do przetrwania, pozwala unikać niebezpieczeństw. Musimy jednak nauczyć się go kontrolować. Jeśli to on przejmie kontrolę nad nami - stracimy zdolność racjonalnego działania. 
Przyznaję - boję się dalszego rozwoju pandemii. Bywały momenty, w których obrazy dotyczące przebiegu "Hiszpanki" spadały na mnie mieszając się z danymi dotyczącymi wtedy jeszcze epidemii koronawirusa w Chinach i we Włoszech. Projekcje przyszłości wywoływały u mnie lęk, który czasem odbierał oddech. Czułam się przytłoczona i porażona. Musiałam znaleźć upust dla tej ogromnej energii, która chciała mnie spętać. Zaczęłam pisać posty na blogu i prowadzić webinary dla pediatrów. W domu stworzyłam ramowy plan dnia, bo wiem że rutyna działa kojąco i na dorosłych i na dzieci. Tworzyłam ze swoimi córkami projekty edukacyjne i plastyczne. Przekuwanie emocji w działania bardzo pomogło. Potrzebowałam czasu, aby poskromić bestię. Teraz wiem, że ona nadal tam jest. Nadal się boję, ale to ja mam kontrolę. Wiem, że jeśli będę mądrze rozgrywać swoją część walki, będzie lepiej.
Ta kontrola jest nam niezbędna, szczególnie w nagłych wypadkach, które nadal mogą się zdarzyć - koronawirus nie wymazał innych problemów z życia. Dzieci nadal chorują na zapalenie ucha, czy zakażenie układu moczowego, łamią sobie ręce i rozbijają głowy - jeśli lęk przed koronawirusem powstrzyma nas przed zasięgnięciem pomocy medycznej - może się to skończyć powikłaniami zagrażającymi ich życiu. Osoby dorosłe nadal doznają zawałów serca, czy zaostrzeń POChP. Musimy umieć ocenić co w danej chwili jest dla nas większym zagrożeniem i działać adekwatnie.    

Uwolnij się  

Jeśli wpadłeś w którąś pułapkę, dałeś się złapać w sidła stałych mechanizmów rządzących pandemią - zobacz jak wygląda teraz życie w północnych Włoszech, w Hiszpanii - niemal każdy stracił kogoś znajomego, kogoś bliskiego. Sięgnij do źródeł historycznych. Przeczytaj jak wyglądały wielkie pandemie - jak przez miesiące, a czasem lata wykańczały społeczeństwa. Zmierz się z rzeczywistością. Ujarzmij lęk. Następnie poluzuj wnyki, które Cię trzymają. Wyjdź na spacer, zaczerpnij powietrza, zadzwoń do przyjaciela. Ciesz się, że możesz z nim porozmawiać, choćby w ten sposób. Pomyśl, że nadejdzie w końcu czas, gdy usiądziecie razem przy kawie. A teraz - nie spieprzmy tego, żebyśmy mogli się spotkać i wspominać jedynie jak ciężko było w izolacji... 





* Przepraszam za długość tego posta, ale jak wszystko, to wszystko.
* Zainteresowanych tematem zasad szerzenia się zakażeń i nie tylko - odsyłam do świetnej książki Adama Kucharskiego "Prawa epidemii". 

   

wtorek, 17 marca 2020

#zostanwdomu i nie zwariuj

Kochani, ruch to zdrowie. Spacery w otwartej przestrzeni - w parku czy w lesie pomagają nam utrzymać formę fizyczną ale i koją nerwy. W nadchodzącym czasie zarówno dobra forma jak i "balsam na duszę" z budzącej się do życia przyrody będą nam niezwykle potrzebne. #zostanwdomu oznacza unikaj niepotrzebnych zgromadzeń i spotkań. Posłuchajcie doskonałego wytłumaczenia doc Kuchara - eksperta w dziedzinie chorób zakaźnych: dlaczego parki są bezpieczne!



niedziela, 15 marca 2020

Porozmawiaj z dzieckiem o koronawirusie


#porozmawiajzdzieckiem


Wszyscy jesteśmy bardzo przejęci i zestresowani, zastanawiamy się co nas czeka. Musimy podejmować trudne decyzje z dnia na dzień, przygotować się na różne scenariusze. Czasem poziom napięcia sięga zenitu. Pamiętajmy, że przyglądają nam się i przysłuchują nasze dzieci. Ich wyobraźnia szaleje, bo przecież jeśli mama i tata się boją to koronawirus musi być naprawdę straszny. Nasze pociechy nieczęsto widują nas w takim stanie. Myślałam o tym jak rozmawiać z dziećmi o koronawirusie, o tym jak Wam pomóc w tej kwestii. Wydaje mi się, że istotne pytanie nie brzmi jednak "jak", tylko "kiedy". Jeśli do tej pory nie omówiliście tematu koronawirusa - zróbcie to jak najszybciej. Nie pozostawiajcie dzieci w ciemnościach własnych domysłów i wyobraźni pełnej demonów i potworów. Nie każcie im mierzyć się samodzielnie z lękiem przed śmiercią. Ci z Was, którzy często i otwarcie rozmawiają ze swoimi dziećmi na pewno usłyszeli już pytania "czy zachorujemy na koronawirusa?", "czy ty możesz zachorować?", "czy możesz umrzeć?", "skoro najgorzej chorują starsi to czy babcia może umrzeć?". Jeśli Wasze dzieci nie zapytały o to wprost, możecie być pewni, że takie właśnie pytania krążą po ich głowach. Dzieci werbalizują nasze najgłębsze obawy, ale musimy się z nimi zmierzyć. Odpowiadajcie uczciwie: że dzieciom nic nie grozi, bo dzieci przechodzą zakażenie łagodnie, że większość osób zdrowieje i nic złego im się nie dzieje, ale że części rzeczy nie wiecie, że też się obawiacie. Nie chodzi o obietnice bez pokrycia, ale o możliwość wyrażenia emocji, ubrania w słowa swoich obaw.

TUTAJ znajdziecie cudowny komiks do pobrania w PDF, jest także w wersji polskojęzycznej. Dla młodszych dzieci - to dobry start do rozmowy. Powodzenia!

Obraz ambermb z Pixabay 

sobota, 14 marca 2020

Miejsce nauki i każdego z nas w walce z pandemią

Sytuacja w jakiej znalazła się ludzkość jest bezprecedensowa. Groźba zachorowania jest w tej chwili realna dla każdego z nas. COVID 19 nie wybiera - chorują biedni i bogaci, pacjenci i lekarze, dyrektorzy szpitali, celebryci i sportowcy. Ryzyko ciężkiego przebiegu nie jest jednak rozłożone tak "sprawiedliwie". Im jest się starszym i ma się więcej chorób przewlekłych, t.j. nadciśnienie tętnicze, cukrzyca, miażdżyca, choroby wymagające leczenia obniżającego odporność - tym większe ryzyko, że w przebiegu zakażenia potrzebne będzie leczenie szpitalne, tlenoterapia a być może nawet respirator. Włosi są jednym z najstarszych społeczeństw na świecie, ok. 1/4 ludności ma ponad 65 lat. To dlatego odnotowuje się tam teraz dużo większą śmiertelność związaną z Epidemią niż w wielu innych krajach.

Wiele osób czuje się zapewne zdezorientowanych - jeszcze niedawno wielu ekspertów wypowiadało się w uspakajającym tonie. Zewsząd słychać było, że powinniśmy się skupić na realnym dla nas zagrożeniu jakim jest grypa, a nie myśleć o odległej epidemii w Chinach. Do tej pory niektórzy przytaczają i porównują statystyki - liczby zgonów w przebiegu grypy w bieżącym sezonie, która sięgają już 100 000 oraz w przebiegu COVID 19 - "raptem" ok. 5,5 tysiąca. Jak to jest? Czy faktycznie nie taki COVID straszny? Czy to choroba łagodniejsza od grypy, albo może podobna? Skąd takie radykalne działania rządów, nie tylko polskiego? Dlaczego cały świat zatrzymuje się w biegu?

Zarówno sytuacja epidemiologiczna związana z koronawirusem SARS CoV2 jak i nasza wiedza o nim dynamicznie się zmienia. Każdy tydzień przynosi wiele nowych zachorowań ale i masę nowych wyników badań nad wirusem, obserwacji i publikacji. Wypowiedzi sprzed tygodnia czy dwóch były często adekwatne do ówczesnej sytuacji, przywoływanie ich dziś jako nietrafne - jest niepotrzebnym sianiem zamętu.

Czy COVID 19 to "taka kolejna grypa"?

W styczniu faktycznie można było liczyć na to, że Chiny opanują epidemię. Przywoływanie uwagi społeczeństwa do problemu grypy nie miało na celu zbagatelizowania zachorowań na koronawirusa, a wręcz przeciwnie - ukazanie, że co roku borykamy się z groźnymi wirusami. W przeciwieństwie do koronawirusa - mamy jednak narzędzia profilaktyki w postaci szczepień ochronnych, z których niestety mało kto korzysta. Gdyby ten przekaz skutecznie dotarł do społeczeństwa, większość zdążyłaby jeszcze zaszczepić się przeciwko grypie, a dzięki temu uniknąć zachorowania przebiegającego z gorączką i kaszlem. Na pewno ułatwiłoby to sytuację, w jakiej znajdujemy się teraz. Sezon grypy w tym roku jest szczególnie długi, nadal do gabinetów zgłaszają się pacjenci z gorączką i kaszlem - objawami wspólnymi dla grypy i COVID 19. Lekarze stoją przed ogromnym wyzwaniem diagnostycznym oraz logistycznym, a osoby udające się do placówek medycznych z powodu dolegliwości narażają się na niepotrzebny kontakt z kolejnym groźnym patogenem.

Niestety zamiast dostrzec, że grypa jest poważnym problemem dla nas, naszego systemu opieki zdrowotnej i gospodarki, uznano, że nowy koronawirus "nie jest wcale taki groźny, bo to taka kolejna grypa". Nawet przy założeniu, że COVID 19 to będzie "taka kolejna grypa" - byłoby to niepokojące. Oznaczałoby pojawienie się kolejnego, równoległego patogenu, który generuje mnóstwo problemów.
Prawdziwe oblicze grypy sezonowej to nie katarek i ból głowy. W Unii Europejskiej odnotowuje się rocznie od 25 do 100 mln zachorowań, a ok 38,5 tys osób umiera z powodu grypy. W Polsce w sezonie 2017/2018 zgłoszono niemal 5,5 mln zachorowań, z zakażeniem wiązano ponad 17 tys. hospitalizacji i 79 zgonów. W sezonie 2018/2019 z grypą wiązano 150 zgonów. Należy założyć, że dane te są niedoszacowane, ponieważ dotyczą jedynie przypadków zgłoszonych do Sanepidu. Do wielu nieuwzględnionych w raportach zgonów, gł. wśród osób starszych dochodzi na skutek dekompensacji chorób przewlekłych. Koszty bezpośrednie, związane z leczeniem grypy w Polsce rokrocznie szacuje się na ok. miliard złotych. Dodatkowo należy uwzględnić koszty związane z utratą aktywności, absencją w pracy czy szkole - te plasują się w granicach kolejnych 5 miliardów zł rocznie. Kolejne, trudne do oszacowania straty wynikają z corocznych problemów z realizacją planowych przyjęć do szpitali w sezonie grypowym – zwykle okresowo odwoływane są zabiegi planowe i przyjęcia diagnostyczne, co naraża potrzebujących na dłuższe oczekiwanie w kolejkach. Zakaz odwiedzin osób przebywających w szpitalu w okresie epidemii grypy to trudne doświadczenie, które sama przebyłam przy porodzie córek. Przykłady niekorzystnego wpływu grypy na funkcjonowanie grup społecznych można by mnożyć w nieskończoność – odwołane spotkania, udział w wydarzeniach kulturalnych i sportowych, etc. Grypa przyczynia się do znacznego zwiększenia częstości stosowania antybiotyków (szacuje się, że w sezonie grypowym w USA zużycie antybiotyków zwiększa się nawet o 30%).

Przy założeniu, że COVID 19 będzie naszą "kolejną grypą", pomnożenie powyższych liczb przez 2 już budzi niepokój. Niestety, SARS CoV2 okazał się dużo bardziej niebezpieczny niż wirusy grypy sezonowej, ponieważ charakteryzuje się znacznie większym odsetkiem powikłań i zgonów. Jeśli dopuścimy do rozprzestrzeniania się nowego koronawirusa na skalę, na jaką szerzy się grypa - żaden system opieki zdrowotnej nie będzie w stanie zapewnić odpowiedniej opieki pacjentom - zabraknie personelu medycznego, miejsc w szpitalach i przede wszystkim respiratorów.

Bardziej trafne porównanie dotyczy grypy pandemicznej - czyli tak zmutowanego wirusa, który charakteryzuje się znacznie większą śmiertelnością niż grypa sezonowa. Najbardziej znaną pandemią grypy w historii była tzw. "Hiszpanka", która w latach 1918-1920 objęła 500 mln ludzi na świecie (co stanowiło wówczas 1/3 populacji). Szacuje się, że 50 milionów ludzi na świecie, czyli co dziesiąta zakażona osoba i co trzydziesta osoba na świecie zmarła z powodu tego zakażenia.

Rola nauki

Ludzkość nie musiała mierzyć się z tak niebezpiecznym wrogiem od 100 lat. Na szczęście jesteśmy dziś na zupełnie innym etapie rozwoju wiedzy i nauki, a nasze możliwości dzielenia się informacjami są niesamowite. Pełna transparentność Chin od samego początku - od pierwszych przypadków umożliwiła znaczne przyspieszenie prac naukowych. Wiedza jest kluczem do sukcesu. Przestrzegam jednak przed chwytliwymi nagłówkami w stylu "przełom", "niesamowity sukces" itp. Przewagą współczesnej medycyny nad podejściem, jakie charakteryzowało świat nauki sto lat temu jest znajomość własnych ograniczeń. Dziś wiemy, że aby ogłosić sukces - potrzeba wielu żmudnych badań, obserwacji, wyeliminowania potencjalnych błędów w interpretacji wyników. Podchodzimy do wszelkich odkryć z ogromną pokorą. Wobec pacjentów stosujemy te metody, dla których jesteśmy pewni że korzyści przewyższają ryzyko. Leczenie eksperymentalne zawsze musi być uzasadnione przesłankami merytorycznymi, poprzedzone świadomą zgodą pacjenta i zgodne z międzynarodowymi zasadami prowadzenia eksperymentów medycznych z poszanowaniem praw człowieka. Wprowadzanie nowych leków do protokołów leczenia - oparte na wystarczających dowodach naukowych. Nie możemy w tym względzie "chodzić na skróty" i stosować szeroko metod, które pomogły wąskiej grupie pacjentów - w ten sposób wrócimy do upustów krwi. Zasada, która powinna nam przyświecać w rozwoju wiedzy i nauki to festina lente - spiesz się powoli.

Arechin, czyli chlorochina jest pierwszym lekiem zarejestrowanym w kraju do leczenia pacjentów zakażonych SARS CoV2. Nie określiłabym jednak tego jako "przełom". Doniesienia na temat potencjalnej skuteczności tego leku zaczęły pojawiać się w prasie medycznej na początku lutego, najpierw w badaniach in vitro, czyli w probówkach, a następnie w badaniach klinicznych na pacjentach, prowadzonych w Chinach i w Korei Południowej. Dotychczasowe wyniki obserwacji sugerują, że jego zastosowanie ma szansę złagodzić i skrócić przebieg choroby. Nie jest to cudowny lek zabijający koronawirusy, ale szansa na złagodzenie przebiegu to już coś. Jednocześnie jest on dosyć bezpieczny, więc uznano, że warto wprowadzić go do protokołów leczniczych. Jak duża jest skuteczność chlorochiny? Nadal nie jesteśmy tego pewni. Czas oraz kolejne badania - pokażą.

To nie tak, że nauka jest bezradna wobec nowego zagrożenia - korzystamy z jej osiągnięć na każdym kroku. To dzięki wynikom badań naukowych wiemy jak długo izolować pacjentów, jak skutecznie chronić się przed wirusem, dzięki nauce wiemy w jaki sposób prowadzić terapię tlenem a w razie potrzeby respiratoroterapię. Każda decyzja, która chroni nas przed zakażeniami oraz pomaga ratować życie osób chorych - jest podyktowana skrupulatną analizą naukową. Ostatecznie nauka znajdzie też skuteczne szczepienia oraz leki zabijające koronawirusy, jestem tego pewna. Obawiam się jednak, że jeśli po drodze media 10 razy ogłoszą "przełom" - ludzie zniechęcą się i nie będą chcieli po nie sięgać. Dokładnie tak, jak w przypadku grypy.

Obraz Belova59 z Pixabay 

Co dalej?


Chiny ogromnym wysiłkiem oraz poświęceniem ze strony milionów obywateli opanowały epidemię COVID 19. Przed nimi czas kolejnych trudnych decyzji - nagły powrót do starego trybu życia (sprzed epidemii), stworzy grunt dla ponownej fali epidemii. Tymczasem to nam - Europejczykom nie udało się ustrzec przed szerzącymi się zakażeniami. Europa stała się nowym centrum pandemii SARS CoV2. Dzięki Chińczykom, a następnie Włochom, którzy wdrożyli szereg restrykcji otrzymaliśmy jednak "w prezencie" czas - ich działania opóźniły rozprzestrzenianie się zakażeń na dużą skalę. Otrzymaliśmy też wiedzę opartą o ich doświadczenia - dowody na to, że izolacja i zwiększanie dystansu społecznego w połączeniu z rygorystycznym przestrzeganiem zasad higieny rąk oraz dezynfekcji powierzchni jest w stanie spowolnić przebieg epidemii. Zamknięcie wszystkich miejsc spotkań międzyludzkich, które nie są nam absolutnie niezbędne oraz granic kraju ma właśnie taki cel. Jest to działanie oparte o dowody naukowe. Fakt, że nasz rząd kieruje się takimi przesłankami w podejmowaniu decyzji jest dla mnie niezwykle budujący.

Mimo, że granice krajów są przywracane - bardziej niż kiedykolwiek ludzkość jednoczy się teraz we wspólnej walce. #zostanwdomu oraz apel o mycie rąk przetłumaczone są na wszystkie języki i docierają do każdego zakątka świata. Słuchajcie komunikatów ministerstwa zdrowia i stosujcie się do nich. Sytuacja zmienia się bardzo dynamicznie. Wszelkie ograniczenia i restrykcje mają na celu naszą ochronę. Czeka nas długi i trudny czas - miesiące ograniczania liczby zakażeń tak, aby nie przekroczyć możliwości systemu opieki zdrowotnej. Naukowcy pracują nad szczepieniami oraz skutecznym leczeniem, ale ich praca nie polega na kontemplacji i czekaniu na przełom, potrzebują czasu na obserwacje oraz gromadzenie wiarygodnych danych. Teraz jednak to od WAS zależy przebieg zdarzeń.