środa, 11 października 2017

Na co stać NFZ

Ostatnie dni były i niestety nadal są dla nas trudne, wręcz druzgocące. Mówiąc nas - nie mam na myśli jedynie Porozumienia Rezydentów - mamy poparcie i występujemy w imieniu przedstawicieli wszystkich zawodów medycznych. Między innymi dlatego nie możemy zgodzić się na propozycje, które padły ze strony ministra i premier. Tu nie chodzi o nas, ale o system, który jest gigantem na glinianych nogach.
Chylę czoła przed wytrwałością głodujących osób, zdeterminowanych tak bardzo, że postanowiły zagrać najwyższą kartą - własnym zdrowiem. Po dwóch latach działalności Porozumienia Rezydentów, złożeniu propozycji ustawy podpisanej przez 250 tys osób, akcji "adoptuj posła" i nieskończonych próbach nawiązania kontaktu z "wyższymi sferami", dopiero tak drastyczna forma protestu umożliwiła nam spotkanie z ministrem zdrowia i (po 9 dniach głodówki) - premier. O dialogu, nadal raczej nie ma mowy.
Na co dzień gnam, aby nie myśleć o swojej sytuacji zawodowej, o chorym systemie w jakim muszę pracować. Od 02.10.b.r. uderza we mnie wszystko to, przed czym do tej pory uciekałam (jeszcze nie za granicę) - daleka od ideału rzeczywistość. Krzywdzi mnie arogancja rządzących, wobec pracy, w którą wkładam mnóstwo zaangażowania, czasu i emocji oraz paradoksalnie - pieniędzy (poza 5 obowiązkowymi kursami w ramach szkolenia specjalizacyjnego, których jakość pozostawia... poczucie niedosytu, za udział w konferencjach, zjazdach, dodatkowych kursach, podręczniki, dostęp do artykułów medycznych, baz danych medycznych, prenumeraty czasopism medycznych, członkostwo w stowarzyszeniach naukowych - muszę płacić). Nazywają nas służbą, oczekują - postawy niewolnika. 

Nie ma pieniędzy na poprawę warunków opieki medycznej? 

A może wystarczy je rozsądniej zagospodarować?


W ostatnich dniach słyszeliście Państwo ze strony ministra zdrowia i innych ważnych decydentów, że postulaty Porozumienia Rezydentów i Porozumienia Zawodów Medycznych są nierealne. Dlaczego zatem nasze (podatników) pieniądze są wyrzucane w błoto i to właśnie w sektorze ochrony zdrowia?


Jeden z kosztownych absurdów NFZ

Od lat system finansowania procedur medycznych przez NFZ uzależniony jest od czasu, jaki pacjent spędza w szpitalu. Tak to ktoś wymyślił, że za pacjenta z tym samym problemem medycznym, niezależnie od tego ile i jakie badania czy zabiegi wykonamy - NFZ zwraca grosze, jeśli pacjent zostanie w szpitalu 1-2 dni lub bardziej adekwatne sumy, mogące pokryć te koszty - jeśli będą to 4 dni. Innymi słowy, aby można było zrealizować należną diagnostykę lub uzyskać zwrot kosztów leczenia z NFZ - konieczne jest dłuższe hospitalizowanie pacjenta. W praktyce - nawet jeśli mogę zaplanować wszystkie niezbędne badania diagnostyczne tak, aby zamknąć je w 1-2 godziny (!), dzieciaki muszą leżeć na oddziale przez 4 dni (3 noce). Budżet państwa oczywiście stać na opłacanie niepotrzebnych kosztów hospitalizacji - pobyt, sprzątanie, pranie pościeli, zużycie wody, prądu, wyżywienie pacjentów przez ten czas. Stać też na to, aby rodzic (albo w przypadku osoby dorosłej sam pacjent) był w tym czasie na zwolnieniu lekarskim, pobierał z tego tytułu zasiłek, nie pracował, nie przyczyniał się do zwiększenia produkcji/wydajności w miejscu swojego zatrudnienia i nie generował PKB.

To jedynie jeden z idiotyzmów w rzeczywistości, w której to ja, jako lekarz jestem zmuszana do "świecenia oczami" przed pacjentem, że wypis dopiero za 3 dni. Zamiast poprawić sytuację, po wprowadzeniu reformy - niezbędny czas hospitalizacji wydłużył się z 3 do 4 dni. W jaki sposób ma to skrócić kolejki? W jaki sposób lekarze mają obsłużyć większą ilość pacjentów, którzy zgłaszają się do szpitala np. na diagnostykę chorób reumatologicznych, gastroenterologicznych itp., jeśli każdy z nich zajmie łóżko na oddziale o jeden dzień dłużej niż do tej pory? O sytuacji związanej z przeniesieniem nocnej i świątecznej opieki zdrowotnej do szpitali nie wspomnę. Każdego, kto miał nieszczęście trafić do takiego punktu, proszę o podzielenie się wrażeniami. nie tylko w komentarzach, ale i w mediach, w sieci, na ulicy w czasie pikiety.
Panie Ministrze - chwali się Pan sukcesem swojej reformy. Obawiam się, że albo głowa ministerstwa zdrowia nękana jest przez urojenia, albo otrzymuje Pan jakieś fałszywe raporty. Proszę porozmawiać dla odmiany z pacjentami o tym jak jest naprawdę...


Na co jeszcze stać NFZ?

Minister Radziwiłł wylicza, że koszty pensji rezydentów to 1,2 mld złotych rocznie. Te wielkie liczby mają zabłysnąć przed Państwa oczami mnóstwem zer i pokazać niegodziwość naszych oczekiwań.

Kolejny miliard złotych w budżecie Polski przeznaczone jest na pokrycie kosztów leczenia rodaków za granicą. Być może do Pana Ministra nie dotarła informacja o tym, co znacznie przyczyniło się do redukcji kolejek do okulisty, czy ortopedy. Muszę Pana rozczarować - to nie Pańska reforma, a firmy, które organizują wyjazdy w celu leczenia zaćmy czy wymiany stawu kolanowego do Czech. Jedynie we Wrocławiu, w tym roku koszty takiego leczenia dla NFZ wyniosły ok 26 milionów złotych.

Wychodzi na to, że własny kraj prędzej zapłaci mi jako lekarzowi za świadczenie usług medycznych godziwe pieniądze, jeśli wyemigruję do Czech, niż jeśli zostanę tutaj.
Tymczasem moja rzeczywistość - poniżej (lepsza niż większości kolegów i koleżanek po fachu, bo realizuję specjalizację deficytową). Dodam, że pracuję w zawodzie lekarza od 6 lat.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz