niedziela, 18 stycznia 2015

Wspieraj, nie wyręczaj - to nie takie proste...

Czyli o trudach i pięknie rodzicielstwa

Wspólny mianownik

Mama Adasia była trochę zmartwiona tym, że jej 6-miesięczny synek robi niewielkie postępy w rozwoju ruchowym. Chłopiec jest bardzo pogodnym i zainteresowanym otoczeniem maluchem, ale jak stwierdziła jego mama - leniwym. Sporadycznie próbował sam dostać się do zabawek, za to bardzo się denerwował przy nieudanych próbach. Za każdym razem, gdy tylko Adaś okazywał frustrację, mama podawała szybciutko zabawkę smykowi, żeby się uspokoił.
Kiedy zapytałam, czy próbowała kiedykolwiek zmotywować Adasia do samodzielnego ruchu, odparła nieco zagubiona "jak to - zmotywować - on ma 6 miesięcy... niewiele jeszcze rozumie...". Mama już prawie dała Adasiowi kolejną rzecz, którą sobie upatrzył, ale zatrzymałam ją w wyręczaniu dziecka, (które niewątpliwie je rozleniwiało) i położyłam zabawkę w odległości wymagającej dwóch "susów" podpełznięcia na brzuszku. Powiedziałam radosnym głosem: "Zobacz Adasiu, zabaweczka jest bardzo blisko, na pewno uda Ci się ją sięgnąć!" Pierwszy ruch nie doprowadził jeszcze do celu, co wyraźnie rozdrażniło malucha, przyzwyczajonego, że zabawki same trafiają w jego ręce. Zaczął płakać, co poruszyło mamę. Trzeba było szybko odwrócić uwagę obojga od negatywnych emocji. Zaczęłam bić chłopcu brawo i cieszyć się z częściowego sukcesu: "Brawo! Świetnie Adasiu! Jeszcze troszkę i złapiesz zabaweczkę!". Któż nie lubi być chwalony i oklaskiwany? Jak tu się dalej złościć? Efekt był spektakularny - buzia Adasia rozjaśniła się pięknym uśmiechem, po czym wykonał kolejny sus i zupełnie sam osiągnął cel. Mama chłopca była naprawdę zaskoczona, że tak prosty zabieg jak brawa, może uspokoić lament i zmienić nastrój dziecka, a co więcej - dodać mu siły i wiary w swoje możliwości. Gdy Adaś nacieszył się swoją nagrodą, kolejna zabawka "uciekła" trochę dalej, ale brawa ze strony mamy miały jeszcze większą moc niż moje - i tym razem udało się sięgnąć. Okazało się, że Adasia stać na wiele więcej, niż sądziła jego mama, trzeba mu było tylko pozwolić spróbować własnych sił.

Olek ma trzy latka. Kiedy wchodziłam do jego sali, wiedziałam,  że jeszcze nie mówi, ale poza tym, rozwija się wzorowo. Przywitałam się z chłopcem i zapytałam jak się czuje. Natychmiast odpowiedziała jego mama, po czym dodała wyjaśniające: "Oluś jeszcze nie mówi". Poprosiłam aby pozwoliła mi spróbować się z nim jakoś "dogadać" i zaczęłam jeszcze raz od łatwiejszych tematów, czyli zabawek, które miał ze sobą. Na swój sposób dowiedziałam się od chłopca, którą lubi najbardziej (wyściskał ją, tak, że nie pozostawiało to wątpliwości ;)), która się zepsuła ("bam bam") itd. Zanim domyśliłam się znaczenia niektórych zwrotów i gestów, oczywiście denerwował się na mnie i na siebie okropnie, ale po całej rozmowie był bardzo dumny, że sam opowiedział mi o swoich zabawkach, a potem dolegliwościach, pokazując co i jak boli. Kiedy następnym razem weszłam na salę, sam zaczął mnie zaczepiać :)  

Doskonale rozumiem zarówno mamę Adasia, jak i Olka. Moje córeczki urodziły się jako wcześniaki i wymagały wspierania rozwoju za pomocą rehabilitacji. Ćwiczenia mobilizujące je do ruchu śniły mi się w nocnych koszmarach. Za każdym razem, kiedy widziałam, że wysiłek, jaki muszą włożyć w wyuczenie odpowiednich schematów ruchu wyciska im łzy, chciałam podsunąć zabawkę i powiedzieć koniec. Za każdym razem kiedy widziałam tę wielką satysfakcję na ich małych buźkach, gdy udało się osiągnąć cel, cieszyłam się, że tego nie zrobiłam. Z czasem, kolejne etapy przychodziły już dużo łatwiej - po części na pewno jako efekt dotychczasowych ćwiczeń. Ogromną część sukcesu zawdzięczaliśmy jednak rosnącej wierze we własne możliwości i wyraźnie większej odwadze i pewności siebie w sięganiu po nowe cele. 

Działasz = mówisz

Jasne, że sięganie po cele kosztuje. Jako dorośli, doskonale rozumiemy, że aby coś osiągnąć, trzeba zainwestować siły, czas, często wykazać się cierpliwością. Jakoś trudno nam to jednak przełożyć na świat małego dziecka, które chcemy chronić od frustracji i wyręczać we wszystkim, byle oszczędzić mu łez. Niestety, chroniąc przed płaczem i nerwami, możemy jeszcze bardziej zaszkodzić. Dlaczego?

Zastanówcie się - jak byście się czuli, gdyby przełożony w pracy, na pierwsze objawy zdenerwowania lub niepewności w związku z powierzonym zadaniem, odbierał je. Wiedzielibyście, że Was bardzo lubi, ale nie moglibyście się nigdy wykazać. Czy to nie podcinałoby skrzydeł? Jak tu się rozwijać w takiej sytuacji? 
Teraz pomyślcie o ostatnim wyzwaniu w Waszym życiu - osobistym lub zawodowym, o czymś, co udało Wam się osiągnąć dużym nakładem energii. Czy uczucie satysfakcji, jakie towarzyszyło zwieńczeniu dzieła nie było słodkie? Czy na pewno chcecie przed nim chronić swoje dzieci? 

Małe dzieci tak samo jak dorośli stawiają sobie cele, które bywają trudne do osiągnięcia. Tak jak dorośli, mają prawo okazywać frustrację, jeśli coś im nie wychodzi. Tak jak dorośli mają też prawo do rozwijania się i walki z niepowodzeniami. Nie odbierajcie dzieciom drugiej szansy, tylko dlatego, że przy pierwszej próbie polały się łzy. Zamiast wyręczać - wspierajcie. Każdy sukces osiągnięty przez dziecko przy wsparciu rodziców udowodni mu, że je kochamy i wierzymy w jego możliwości. Każda próba wyręczania dziecka przy pierwszych potknięciach mówi mu: "nie dasz rady, zrobię to za Ciebie".

Czasem, jeśli dziecko boryka się z jakimiś trudnościami, dobrze jest pozwolić interweniować komuś "z zewnątrz". Niania, opiekunka w żłobku, lekarz, rehabilitantka, logopeda, czasem po prostu przyjaciółka - to osoby, którym będzie zależało na rozwoju naszego dziecka, ale nie są z nim tak silnie związane emocjonalnie jak my, przez co łatwiej im zachować zdrowy dystans. 

Pamiętajcie także, że cele muszą być adekwatne do możliwości dziecka, wielkie sukcesy osiąga się małymi krokami. O ile często nie doceniamy możliwości niemowląt, o tyle od starszych dzieci wymagamy często zdecydowanie więcej, niż są w stanie zrozumieć i opanować.

Piękno rodzicielstwa

Bycie rodzicem to prawdziwe wyzwanie, m.in. dlatego jest tak niezwykle fascynujące :) Właściwie jesteśmy w podobnej sytuacji, co nasze dzieci - sami cały czas uczymy się rodzicielstwa, borykamy z trudnościami, niepewnością. Czasem popełniamy błędy. Zdarza się, że targają nami nerwy i frustracja. Kiedy jednak patrzymy na nasze rosnące, rozwijające się dzieci, na ich sukcesy, osiągnięcia, a czasem po prostu na ich słodki sen - nie ma piękniejszego uczucia. Każdy kolejny cel naszego dziecka jest naszym celem, być może dlatego tak trudno nam się zdystansować i pozwolić naszym pociechom na samodzielność. Każdy sukces naszego dziecka odczuwamy jak osobistą wygraną. Rozpiera nas duma, gdy niemowlę osiąga kolejne kamienie milowe, kiedy maluch namaluje swoje pierwsze dzieło, kiedy pokoloruje obrazek precyzyjnie, gdy umie pokazać ile to 4 paluszki, powiedzieć co zaczyna się na literkę A, przeczytać pierwszą rymowankę itd.itd. Odkąd pojawia się na świecie, żyjemy dwoma życiami (przy szczęściu jak moje - trzema:D). I to włąśnie jest piękne w byciu rodzicem - zawsze będą nowe szczyty do osiągnięcia, nasze czy ich - tak samo ważne i tak po horyzont... :) 
Nie zamieniłabym tego na nic w świecie!  

*Przytoczone sytuacje są autentyczne, imiona dzieci zostały zmienione. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz